sobota, 17 marca 2018

Prolog

Gwieździste, ciemne niebo nad Portland powoli zakrywały jeszcze ciemniejsze chmury. Zanosiło się na deszcz, jakby pogoda doskonale wyczuła nastrój panujący wśród trójki nastolatków przebywających nad rzeką Willamette, położoną w zachodniej części miasta. Najstarszy z chłopaków spoglądał spode łba na swojego przyjaciela, gdy ten przykucając tuż przy urwistym brzegu wody, wyrywał trawę spod swoich nóg i rwał ją w dłoniach na coraz to mniejsze kawałki. 

- O co wam chodzi? - Milczenie przerwał szatyn, który od długiego czasu obserwował napiętą atmosferę między przyjaciółmi.

- O nic - odburknął chłopak przy brzegu i przerwał na chwilę czynność, którą wykonywał, czekając na słowny atak kolegi, ale ten nie nastąpił.

Szatyn westchnął tylko na dziecinne zachowanie swoich przyjaciół, jednak był pewny, że sprzeczka nie potrwa długo, bowiem zawsze szybko się godzili, niezależnie od powagi sytuacji. Można nawet powiedzieć, że byli nierozłączni już odkąd skończyli po siedem lat. Gdy dwadzieścia minut później pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, on postanowił kolejny raz przerwać ciszę.

- Wyglądasz jakbyś chciał go zabić - rzucił w stronę ciemnowłosego chłopaka. Ten tylko obdarzył go krótkim spojrzeniem i wzruszył ramionami. - Och, świetnie. Dowiem się o co chodzi?

- O nic - powtórzył blondyn. Teraz zamiast kucać, siedział na trawie.

- Jeśli przelecenie dziewczyny swojego najlepszego kumpla nazywasz niczym, to spoko - parsknął niespodziewanie najstarszy, a szatyn wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu. - Myślałem, że się kumplujemy.

- Bo tak jest...

- Nie jest! - przerwał mu i poderwał się ze swojego miejsca. - Przyjaciele nie robią takich rzeczy!

Szatynowi przez plecy przebiegły dreszcze. Przez dziesięć lat nie widział swojego kolegi tak zdenerwowanego, ale nie dziwił mu się, sam również byłby zły.

- Panowie, o dziewczynę będziecie się kłócić? To nie ma sensu.

- Ona jest w ciąży, rozumiesz?! - ryknął chłopak. - W ciąży z tym debilem!

Blondyn, który jak dotąd patrzył tylko na swoje dłonie, spojrzał niepewnie na wściekłego kolegę. To nie miało tak wyjść, to była tylko jedna, nieznacząca noc. Wstał niepewnie i obrócił się w stronę przyjaciół.

- Przepraszam - wyszeptał.

- Wiesz gdzie mam twoje przeprosiny? - Deszcz nasilał się wraz z narastającym ciśnieniem wśród trójki nastolatków.

- Uspokój się, po alkoholu nie panujesz nad sobą. - Szatyn podszedł do niego i złapał za ramię, ale ten wyrwał się  i zbliżył do wystraszonego blondyna.

- Stary, to był tylko jeden raz.

- O jeden za dużo.

- Ale to nic nie znaczyło. - Cofnął się o krok w obawie przed przyjacielem, a ten roześmiał się w głos. Nie był to jednak przyjazny śmiech. 

Chwilę później zamachnął się i z całej siły uderzył pięścią w czaszkę blondyna. Ten tylko zachwiał się i w ostatniej chwili łapiąc się koszulki napastnika, stanął na skraju brzegu. Jeszcze tylko jeden krok w tył, a spadnie, jeden ruch jego przyjaciela decydował o tym, czy uda mu się przeżyć, gdyż nie umiał pływać, a nurt był szybki, zważywszy na nasilający się deszcz i wiatr. Miał nadzieję, że jego ostatni błąd nie zadecyduje o jego losie. 

W następnej chwili starszy chłopak szarpnął ciałem blondyna i odepchnął go od siebie z największą siłą, jaką zebrał, a ten nawet nie zdążył odezwać się, gdy już wpadł do lodowatej wody. Nieprzygotowany na to, co się stało, zachłysnął się wodą i zaczął przebierać rękoma najszybciej jak mógł, aby tylko zostać na powierzchni wody. Wydobył z siebie okrzyk, w czasie, kiedy udało mu się wynurzyć.

Szatyn szybko doskoczył do kolegi, który stał przy brzegu i zdezorientowany wpatrywał się jak jego przyjaciel się topi.

- Normalny jesteś?! - krzyknął i nie wiedząc w jaki inny sposób może pomóc blondynowi, skoczył za nim do wody.

W tej chwili nie liczyło się dla niego, że panicznie boi się wody i również nie potrafi pływać, chciał w jakikolwiek sposób uratować kolegę. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się dopłynąć do nastolatka, prawdopodobnie za sprawą adrenaliny. Kiedy tylko pojawił się obok niego, chciał go jakoś przytrzymać, ale blondyn chcąc złapać równowagę, chwycił się głowy przyjaciela, tym samym go podtapiając. Szatyn nabrał w buzię wody, a niedługo potem znalazła się ona w jego płucach, powodując niewyobrażalny ból. Ile razy siedemnastolatek próbował wydostać się spod wody, był na nowo zatapiany w niej przez blondyna i połykał coraz większą ilość cieczy. W końcu zaprzestał prób uratowania swojego życia, wiedząc, że i tak mu się to nie uda i tym samym zgodził się na własną śmierć. W niedługim czasie ból nasilił się i przedostał do jego czaszki, jakby chcąc ją rozerwać, a w następnej chwili obraz mu się rozmazał i nie widział już nic. 

Najstarszy z chłopaków, odpowiedzialny za zaistniałą sytuację, obserwował z góry, jak prąd rzeki ciągnie ich coraz dalej i dalej. Był świetnym pływakiem, ale byli za daleko, a on za bardzo otumaniony, aby ich uratować. Powaga tego, co zrobił, dotarła do niego dopiero w momencie, gdy już nie mógł usłyszeć próby walki nastolatków z żywiołem i dojrzał tylko dwa ciała, które swobodnie dały się nieść nurtowi. 

Był odpowiedzialny za ich śmierć.

Rozejrzał się wokół, patrząc czy są jacyś świadkowie wydarzenia, a gdy okazało się, że nie, zebrał jak najszybciej swoje rzeczy i uciekł. 



środa, 4 stycznia 2017

Coś ważnego

Nie wiem, jak zacząć tę notkę, ale wiem, że muszę.

Na sam początek chciałabym życzyć Wam szczęśliwego nowego roku, szczęścia, pomyślności i żeby oczywiście był lepszy od 2016.

Pierwszego stycznia były dwa miesiące od braku rozdziału i nie pojawi się sybko. Zawaliłam wszystko na całej linii, wiem. Drugi blog, jak niektórzy z Was wiedzą, został zawieszony, przynajmniej dopóki nie skończę teraźniejszej historii, tutaj, która zresztą będzie najprawdopodobniej ostatnią napisaną przeze mnie na tym blogu.

Wiecie, to jest tak, że teraz wszyscy rzucili się na tego wattpada i na bloggerze pozostało bardzo mało osób i tym samym, trudniej jest się wybić, statystyki wszystkim spadają i się wszystkiego odechciewa. Ale to nie jest powód, przez który brak rozdziału.

Emisja Violetty w Polsce skończyła się ponad rok temu, w tym roku będą dwa. Co za tym idzie fanfictions, bo nazwijmy to po imieniu, z postaciami tego serialu są coraz mniej popularne, prawie nikogo już nie obchodzą.
Aktualnie ludzie czytaliby tylko o Shawnie, One Direction, 5SOS, czy Justinie, bo „na to jest teraz moda", z czym zresztą nie do końca się zgadzam, ale nie dodam nic od siebie, bo to nie jest blog o mnie, tylko blog z fanfiction.
Wracając do Violetty, nie odczuwamy już tej fioletowej magii, energii bijącej od postaci i przyznaję się, również się od nich oddaliłam. Gdyby nie twitter czy grupa na facebooku, nie wiedziałabym co dzieje się z Jorge, Tini, może nawet Ruggero. Każde z nich zajęło się czym innym, definitywnie zakończyło fioletową przygodę, a razem z nimi zakończyła ją część z nas, a może nawet część nas, więc i fanfictions odchodzą w zapomnienie.

Przejdźmy dalej...

Szkoła to czas, kiedy.... Kiedy na wszystko nam brak czasu, jesteśmy zmęczeni, bez humoru i nic nam się nie chce, to słowem wstępu.
Jestem w drugiej, najcięższej, klasie gimnazjum, nie tylko nauczyciele mają spore wymagania, ale rodzice również i szczerze mnie też zależy na dobrych ocenach.

Dodatkowo, jeśli chodzi o tę historię, jestem totalnie pusta. Pomysł jest, owszem, gorzej z realizacją. Mam jakiś tam kawałek rozdziału napisany w notatniku, ale raz - jest nieskończony, dwa - czuję, że to nie to co chciałam, nie satysfakcjonuje mnie to, czuję, że stać mnie na więcej. Moje ambicje co do pisania sięgnęły tego stopnia, że nawet tą notkę przerwałam, bo muszę mieć na nią pomysł i wenę, a zaczęłam pisać ją w sylwestra. (ZAZNACZAM, że nie mam na celu urazić kogoś, czy nie nazywam siebie tutaj wspaniałą autorką, wcale tak nie jest.)

Pan od biologii ostatnio przy odpytywaniu uznał mnie chyba za nieinteligentną osobę bez ambicji. Nie powiedział tego, ale tak się poczułam i jestem w 95% pewna, że tak pomyślał. Kolejnego dnia, przy wigilii klasowej, wychowawczyni stwierdziła, że widać, że mam ogromne ambicje i rodzice na pewno będą dumni. Kilka dni wcześniej rozmawiałam na pewnej stronie, nie kryję, to było 6obcy, z dziewiętnastolatkiem, potrzebował porady, a ja zaproponowałam, że może akurat uda mi się pomóc. Zgodził się, pomimo że znał mój wiek, zwierzył się, a na koniec rozmowy, gdy już było po wszystkim, napisał, że jestem inteligentną osobą i życzy mi powodzenia w spełnianiu marzeń.
Do czego zmierzam?
W tych dwóch sytuacjach, myślałam, że się rozpłaczę, bo ktoś we mnie wierzy, kiedy, szczerze, mi to czasem przychodzi z trudem. Każdy komentarz od Was, ślad po Was, nawet wyświetlenie, jest dla mnie czymś w rodzaju zapłaty i wiem, że to co robię jest słuszne, chociaż wiem, że mogłabym robić to lepiej. Dziękuję, kochani. ❤

I tutaj mam komunikat do Was:

Nie pozwólcie by jedna lub kilka osób zrujnowały Wasze marzenia, Waszą wiarę w siebie i mniemanie o sobie. Każdy jest wspaniały na swój sposób, ma w sobie coś unikalnego, swojego, co sprawia go tym kim naprawdę jest. Każdy ma swoje zainteresowania, swoje ambicje, mniejsze, czy większe, nie ważne, każdy je ma. I nie pozwólcie, aby ktokolwiek Wam coś narzucał i mówił, że jesteście beznadziejni. I sami o sobie również tak nie myślcie. Uczcie się na swoich błędach, jesteśmy tylko ludźmi, nie robotami. Nie jesteśmy idealni, nikt nie jest. Rodzice, nasi idole, czy nawet święci na pewno nie byli.

Ew, na koniec notka zmieniła się na coś w stylu jakiegoś pamiętnika (?) a miało to być tylko wyjaśnienie takiej długiej przerwy.

Ja tu wrócę, nie w tym miesiącu, to następnym, ale tu wrócę, przyrzekam.

Tymczasem tych co mają wattpada (i też nie, bo bez konta również można czytać, tylko nie głosować i komentować) i interesuje ich moja twórczość, serdecznie zapraszam na mojego wattpada - wercziix_x
W grudniu zaczęłam pisać tam fanfiction o Asie Butterfield „Broken boy meets broken girl", ale on jest tylko podstawką, możecie sobie wyobrażać Federico, Ruggero, Jorge, Leona, kogokolwiek chcecie. Dodam, że nie jest to typowo miłosna historia, chciałabym poruszyć tam ludzkie problemy psychiczne - poczucie beznadziejności, szykanowanie, maski pod którymi na codzień się ukrywamy, to tylko część z tego co będzie.

Kocham Was bardzo, do zobaczenia ❤❤❤

wtorek, 1 listopada 2016

Rozdział 12 - Nie chcę tu być

* Federico

- Fede...! - Poczułem jak ktoś mną potrząsa.
Nic sobie z tego nie robiąc przewróciłem się na drugi bok i wtuliłem w poduszkę. Ktoś jednak nie dawał sobie za wygraną i rutynowo wykonywał wcześniejszą czynność.
- Co? - mruknąłem zaspany, ale nadal nie otworzyłem oczu.
- Za pół godziny wychodzimy. - Rozpoznałem głos Maxiego. - Wstawaj, jeśli chcesz coś zjeść i ułożyć włosy.
Nie byłem z tego zadowolony. Pomijając fakt, że jestem strasznym śpiochem i zazwyczaj potrafię spać do południa, tej nocy nie spałem prawie wcale. Długo myślałem nad tym co powiedział Leon i o Ludmile. Mam nadzieję, że trzy godziny snu mi w pełni wystarczą. Otworzyłem leniwie oczy, ale po chwili znów je zamknąłem. Moje łóżko znajduje się naprzeciwko okna, a słońce piekielnie raziło w oczy. Jęknąłem cicho, gdy ponownie otworzyłem oczy.
- Zgaś słońce i cofnij czas o sześć godzin, Maxi - westchnąłem, a on się zaśmiał. - Wyglądam pewnie, jakbym był na mocnym kacu.
- Gorzej, stary - parsknął, na co ja przewróciłem oczami.
- Jakie plany na dziś? - Zszedłem na dół.
- Wiadomo tylko, że gramy w paintballa! - krzyknął uradowany, a ja cicho jęknąłem. Wszystko tylko nie bieganie. Nie dziś. - A teraz marsz do łazienki, a ja ci zrobię śniadanie. - W tej chwili byłem mu naprawdę wdzięczny. Potrzebowałem energii, jaką dostarczy mi śniadanie, a jeśli sam bym je robił, zajęłoby mi to dużo więcej czasu, niż miałem w zanadrzu. Skoczyłem jeszcze po jakieś ciuchy i podstawowe rzeczy, potrzebne do wykonania porannej rutyny, a po piętnastu minutach wyszedłem gotowy z łazienki.
- No, no... Szybko, panie Castillo. - Uniósł do góry prawą brew w geście podziwu.
- Pasquarelli - mruknąłem pod nosem, ale postanowiłem przymknąć na to oko. W końcu od jakiegoś czasu należę do tej rodziny.
Poprzednio uciekałem z każdej z rodzin zastępczych w jakich byłem. Nie chciałem tam mieszkać i patrzeć na obcych mi ludzi. Z wiekiem trochę zmądrzałem, ale jeśli tym razem ucieknę, grozi mi zakład wychowawczy, a tego nie wytrzymam.
Zjadłem śniadanie i razem z Maxim wyszedłem z domku. Już po chwili dołączyliśmy do Leona i Matthew, którzy siedzieli na tarasie dziewczyn i wesoło z nimi rozmawiali. Moje oczy automatycznie powędrowały na Ludmiłę, która siedziała na kolanach Matta i śmiała się z kawału, który powiedział. Moje zawsze olewała.
- Lu.. - powiedziałem niepewnie. - Pogadamy?
- Yhm.. - skinęła głową i wstała. Odeszliśmy dalej, aby nikt nie mógł nas słyszeć.
- Przepraszam - powiedzieliśmy w jednakowym czasie, po czym się zaśmialiśmy.
- Niepotrzebnie tak na ciebie nawrzeszczałam. - Uśmiechnęła się uroczo. Wspominałem kiedyś jak bardzo uwielbiam jej uśmiech?
- Niepotrzebnie wrzucałem cię do wody.
- A dostałeś chociaż te spaghetti? - zaśmiała się. Zamyśliłem się chwilę, przypominając sobie wszystkie wczorajsze wydarzenia.
- Nie - odpowiedziałem po chwili.
- Kocham cię, Fede - powiedziała i się wtuliła we mnie. Nie zareagowałem lekko zdezorientowany. Ludmiła chyba się domyśliła. - Jako przyjaciela, oczywiście. - Uśmiechnęła się, a ja się lekko zaśmiałem.
- W takim razie ja ciebie też. - Przytuliłem ją.

***

Ustawiliśmy się wszyscy pod domkiem nauczycieli. Cała grupa miała na sobie kombinezony, które dostaliśmy od obsługi. Dzięki nim nie zabrudzimy naszych ubrań, a poza tym jest to forma ochrony, gdyż gra wcale nie jest bezpieczna. Jeśli ktoś dostanie kulką z bliska, może mu się stać coś naprawdę poważnego.
Zupełnie jak podczas wojny.
Ale paintball jest odzwierciedleniem wojny. Dwie drużyny - wrogowie, walczą przeciwko sobie w pseudo-mundurach i biegają z pistoletami w dłoniach. A z nich wylatują pociski, tutaj zastąpione kulkami z farbą. Dodatkowo w grze mamy tarcze na twarz. Mimo tej różnicy, zasady, a raczej cała ideologia, były dosyć podobne. Po tym czego się wczoraj dowiedziałam i przez moje zmęczenie naprawdę nie miałem ochoty na grę.
- Podzielicie się na dwie drużyny i macie na zabawę półtorej godziny. - Powiedział Pedro, jeden z naszych opiekunów. - Potem macie chwilę odpoczynku, następnie pójdziemy nad jezioro, później wyjdziemy do miasta na obiadokolację, a kolejnym punktem programu i niespodzianką będą otrzęsiny, które będziecie mieli wszyscy, z racji tego, że to pierwszy rok takiej wycieczki. - Uśmiechnął się, a my jęknęliśmy. W tym roku mieliśmy jedne otrzęsiny, tyle że szkolne. Nie było to nic strasznego, ale przynajmniej ja, nie mam na nie ochoty. Pytanie, na co mam? - Proszę was, bądźcie ostrożni. Jeśli ktoś się boi, bądź nie wiem, po prostu nie ma ochoty grać, to niech podniesie rękę. - Już unosiłem dłoń w powietrze, ale spotkałem się z drwiącym spojrzeniem Matthew, więc zwyczajnie udałem, że chcę się podrapać w tył głowy. - Nikt? Doskonale. Wylosuję osoby, które będą wybierać, abyście nie mieli z tym kłopotu. - Pani Lena przyniosła miseczkę, z której Pedro wyciągnął dwa losy. Przygotowali się wcześniej. - Federico - spojrzał na mnie - i Matthew. - Obaj wyszliśmy na środek i po krótkiej rundzie w „Papier, kamień, nożyce" wybierałem pierwszy.
- Ludmiła - powiedziałem, a dziewczyna z westchnieniem i mrucząc coś pod nosem podeszła do mnie.
- Maxi. - Uśmiechnął się cwaniacko, wiedząc, że wybrałbym jego.
- Psychicznie jestem z tobą, Federico - zaśmiał się.
- Tak jak ja z Matthew... - mruknęła Ludmiła.
- Co? - spytałem, mimo że usłyszałem jej słowa.
- Nic, wybierasz.
- Leon.
Skończyło się na tym, że dołączyła do naszej drużyny jeszcze Cami, Diego i kilka osób ze starszych klas.
- Agent Maxi07 do agenta Żelowa-grzyweczka, odbiór...? - zaśmiał się odchodząc, na co tylko prychnąłem.
Rozeszliśmy się w swoje strony, po drodze ustalając nasze bazy i taktykę gry. Po kilku minutach, kiedy wszyscy byli gotowi i na swoich miejscach, rozpoczęliśmy zabawę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Ludmiła cały czas zdradzała naszą pozycję, przez co na samym początku straciliśmy już dwóch zawodników. Zostało już nas niewielu, a co dziwne Lu nadal była w grze. Diego potknął się o korzeń drzewa, a po chwili blondynka zaczęła się głośno śmiać.
- Możesz łaskawie zamknąć ryj? Zdradzasz naszą pozycję - warknął Leon.
- Nie, nie mogę - syknęła. - Jestem wolnym człowiekiem i robię co chcę.
- Stulcie pysk, okej? - Zwrócił im uwagę Fabio, chłopak ze starszej klasy.
- Nie, nie okej! Nie chcę tu być, nikt mnie nie zmusi!
- Ta, świetnie - mruknąłem i skierowałem się lekko zły do wyjścia, ale po chwili zawróciłem, aby oddać komuś pistolet.
- A ty gdzie? - spytała Ludmiła.
- Chcesz być z tym swoim Mattem, okej. Tylko nie musisz się wypowiadać tak głośno, żeby cierpiała drużyna, w której jesteś, jasne?
- Fede...
- Nie, mam cię dość. Biegnij do Matthew, hmm? - Uśmiechnąłem się sztucznie. - Leon, możesz mnie postrzelić? - Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony
- J-jasne - skierował pistolet w moją stronę i strzelił, a lekko powyżej mojego biodra, zawidniała granatowa plama z kulki.

~~~~~~~
Jak to dawno nic nie było, prawie dwa miesiące.
Przysięgam, że to nie jest spowodowane drugim blogiem, a brakiem weny i czasu.

Kocham ❤❤❤

wtorek, 13 września 2016

Rozdział 11 - Czemu ja tego nie pamiętam?

*Leon

Dosłownie wszyscy byli zszokowani. Chyba nikt się nie spodziewał, że to tak się skończy. W miejscu, gdzie przebywaliśmy słychać było jak Ludmiła krzyczy na Federico, ale bez przesady, mógł nie wiedzieć, że nie umie pływać. Albo chociaż jakby się topiła, a ona więcej zamieszania zrobiła, niż to było warte.
- Leon, chodź ze mną do nich - poprosił opiekun. - Ty pójdziesz do Federico, a ja Ludmiły, bo jak mniemam, rozdzielili się.
Bez zbędnego gadania, ruszyłem w stronę, w którą się udali. Po jakimś czasie zza wielkiego dębu usłyszałem jakieś odgłosy, jakby szloch. Domyśliłem się, że to Włoch. Chciałem go zostawić samego, żeby mógł w spokoju pomyśleć, ale zdecydowałem, że bardziej przyda mu się wsparcie, więc już po chwili siedziałem przy Federico.
- Stary, nie płacz. To baba, one mają jakieś fochy. - Poklepałem go po ramieniu.
- Ona mnie nienawidzi.
- Nie myśli tak. Uwielbia cię. A jeśli naprawdę tak uważa, to ją olej. Nic złego nie zrobiłeś. Najwidoczniej tylko szuka wymówki do zakończenia znajomości.
- Mi tak cholernie na niej zależy. Jest dla mnie jak siostra. Mam tylko ją, Violkę i Maxiego.
- Oj, Fede, Fede. Przejdzie jej. A poza tym na mnie też możesz liczyć, jak coś. Nie jesteś wcale taki zły jak myślałem - zaśmiałem się.
- Dzięki - powiedział z uśmiechem.
- I takiego chcę cię widzieć cały czas. Z bananem na twarzy.
- Ty też jesteś fajniejszy, niż myślałem. - Spojrzał na mnie. - Dzięki za wszystko.
- Od tego ma się kumpli. - Uśmiechnąłem się lekko, sam do końca nie wierząc, że to powiedziałem.
Lubię Federico, ale nie możemy się przecież przyjaźnić. Znów wszystko się popsuje, tak jak kiedyś. Tylko, że on o tym nie wie. Diego milion razy chciał mu wszystko powiedzieć, ale ja to cały czas odkładałem. Czyżby teraz nadszedł właściwy moment? Już nic nie zepsuje mu humoru, więc co mi szkodzi? Z drugiej strony, prawda może go tylko dobić i rozmowa będzie niemożliwa. Sam wiem jak to jest, też przez to przechodziłem. Siedziałem w pokoju całe dnie i z niego nie wychodziłem. Matka myślała, że chcę popełnić samobójstwo i zapisała mnie na wizytę do psychologa. Zapewniłem ją jednak, że nic mi nie jest, a moje zachowanie wytłumaczyłem zerwaniem, którego zresztą nie było. Co ja mówię? Nawet dziewczyny wtedy nie miałem. Rozmawiałem, w tajemnicy przed innymi, z psychologiem i to on mnie uświadomił. A później spotkałem Diego, okazało się, że jest taki jak ja.
- Fede...? - zacząłem. Musi się w końcu dowiedzieć. Spojrzał na mnie pytającym wyrazem twarzy. - Muszę ci coś powiedzieć, ale wcześniej obiecaj, że będziesz żył tak jak wcześniej i ta informacja w żaden sposób tego nie zmieni... No i, że to zaakceptujesz.
- Stary, chcesz mi wyznać miłość, czy co? Jeśli tak to wybacz, ale...
- Obiecaj - warknąłem.
- Obiecuję.
- Albo nie, przyrzeknij.
- No, ale... - Posłałem mu srogie spojrzenie. - Przyrzekam.
- Miałeś może kiedyś jakieś dziwne sny o wojnie? Mów prawdę.
- Miałem - westchnął.
- Był w nich ktoś znajomy?
- Ty i Diego - przyznał.
- Pamiętasz te dziwne sytuacje, na których mnie i Diego przyłapałeś? Jak na przykład mieliśmy ci coś powiedzieć, ale nie chciałem...
- Do rzeczy, Leon.
Obejrzałem się, czy przypadkiem nikt nas nie podsłuchuje.
- Przeszedłeś reinkarnację. Ja i Diego również - szepnąłem.
- Żartujesz sobie...
- Nie, Fede. Nie w takiej sprawie. - Chłopak odwrócił głowę i chwilę myślał.
- Po reinkarnacji, o ile wiem, przejmuje się umysł, a wy wyglądacie i nazywacie się tak samo - wydusił po chwili.
- Tak, jesteśmy pierwszymi przypadkami, którym to się zdarzyło. Nazwaliśmy to reinkarnacją, bo to jedyne logiczne wytłumaczenie. Nie wiemy dokładnie co z nami jest. Praktycznie jesteśmy tymi samymi ludźmi, tylko starzejemy się od nowa - szepnąłem. - Ty też wyglądasz i nazywasz się tak samo.
Federico pokręcił głową z niedowierzaniem. Po jaką cholerę mu to mówiłem? Teraz znienawidzi siebie, mnie, wszystkich. Jestem idiotą. Mogłem zaczekać na odpowiedni moment.
- Powiesz mi coś o mnie? O naszej przyjaźni? Coś z mojego życia? - zapytał, pełen zdezorientowania.
- Ymm... - Musiałem sobie przypomnieć pewne szczegóły. - Miałeś przeważnie dobre oceny, ale często wdawałeś się w dyskusje z nauczycielami. Miałeś inne poglądy, niż oni. Byłeś z nas trzech najbardziej rozgarnięty. Wiedziałeś, że trzeba się szykować na wojnę, a my zawsze ci mówiliśmy, że patrzysz na świat zbyt pesymistycznie. Gdybyśmy cię wtedy posłuchali, może byśmy żyli.
- A wojna? Wiem tylko, że byłem na Syberii i zostałem tam zamordowany.
- Na początku walczyliśmy razem. Mieliśmy po szesnaście lat, a Diego siedemnaście. Wręczyli nam broń i kazali walczyć. Za dobro nasze i całego świata. Z początki szło nieźle. Czasem udało się kogoś odbić lub zająć budynek. Nieuniknione były oczywiście morderstwa. Nie chcieliśmy, ale musieliśmy zabijać, żeby nie zabili nas. Gdzieś na początku marca nas rozdzielili. Jakiś młody miał wartę, nie zobaczył Rosjan i przejęli ciebie oraz trzech innych. - Pomimo, że działo się to lata temu, nadal ciężko to przeżywam. - A resztę wiem tylko z listów, które pisałeś.

*Federico

- Czemu ja tego nie pamiętam? - westchnąłem.
- Wiesz ile ja bym dał, żeby tego nie pamiętać? Żeby pewnego dnia obudzić się z amnezją i o tym zapomnieć?
Cytat. Całkiem o nim zapomniałem.
- „Chciałbym obudzić się z amnezją i zapomnieć o tych głupich, małych rzeczach"... - szepnąłem. Może faktycznie mam szczęście. - A ty? Co się stało z tobą?
- Ja... Ech... To za dużo jak na jeden dzień. Idź może się połóż, odpocznij?
- Ale ja potrzebuję rozmowy...
- Nie dzisiaj. Może zmieńmy temat?
- Nie, Leon. Chcę o tym porozmawiać.
- Po jakiego gwinta ci to mówiłem. - Wstał z miejsca.
- Myślisz, że bym się nie domyślił? Nie jestem taki głupi, jak myślisz, Verdas.
- Po nazwisku to po py...
- A moje ciało, nie rozkładające się, tak jak inne? Wiesz coś o tym? - Również wstałem.
- Co? Nie wiem o czym mówisz?
- Nie udawaj, co?
- Przysięgam! O co chodzi?
- Jakieś badania są prowadzone. Odkopali ciała. Jedno nawet się nie rozkładało. Było w idealnym stanie, Leon. I rzekomo należy do kogoś kto się nazywa tak jak ja. - Po jego minie wnioskuję, że jest zszokowany.
- Gdzieś ty to przeczytał?
- W internecie, ale nie pamiętam strony. Pewnie jakiś portal z faktami. Ale jeśli z tobą jest to samo? Sam powiedziałeś, że nie wiesz co to jest. Może to wcale nie reinkarnacja? - Prawie krzyczałem.
- Cicho. - Leon zakrył mi usta, lekko przyciągając do siebie.
Usłyszeliśmy kroki zmierzające w naszą stronę. Mam nadzieję, że nikt nie słyszał naszej rozmowy. Nie chciałbym, aby ta wiadomość się rozniosła.
- Poszedł sobie. - Verdas mnie puścił.
- Kto to był?
- Ktoś ze starszych, ale mniejsza o to. Musisz mi koniecznie pokazać ten artykuł i uważnie obserwuj media. Ta informacja zapewne szybko się rozniesie. Jeśli ktoś będzie się pytał czy o ciebie chodzi lub coś w tym stylu, koniecznie zaprzeczaj - powiedział z naciskiem na ostatnie słowo. - Rozumiesz?
- Tak - szepnąłem.
- A teraz wracajmy, żeby nie wzbudzać podejrzeń.

~~~~~~~~
Kto się domyślał prawdy?  A jeśli nie trafiliście to jakie mieliście podejrzenia?
Do następnego.

Kocham ❤❤❤

piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 10 - Nie chcę cię znać

* Federico

Wszyscy z przerażeniem spojrzeli w stronę skąd doszedł nas głos. Po chwili głośno wybuchł śmiechem, mało co nie spadając ze schodów. Cała sytuacja była na tyle komiczna, że widząc miny towarzyszów i wyobrażając sobie swoją, sam zacząłem się śmiać.
- A w ryj chcesz?! - krzyknął zdezorientowany Leon.
- Myślałem, że lubicie takie klimaty - parsknął Diego.
- Trzymajcie mnie, bo zaraz się na niego rzucę - warknęła Lu.
- Po jakiego gwinta przyłazisz tu o tej porze? - Violetta przeczesała ręką włosy.
- Pedro kazał zobaczyć mi co tu się dzieje. Zaraz cisza nocna i treba wracać do domków.
- Przecież jesteśmy sami. Jaka cisza nocna? - zaśmiała się Camila.
- To oni się nami interesują w ogóle? - prychnął Matthew.
- Wiesz, muszą zachowywać pozory, bo jak jakiś cwel podkabluje rodzicom to będą mieli przesrane i więcej czegoś takiego nie będzie - zaśmiał się Hernandez.
- No i oczywiście, jeśli w domku zebrane są obie płcie to wszystkie zmysły muszą być wyostrzone - parsknąłem, a wszyscy się zaśmiali.
- Póki co rozmnażać by się mogli tylko Leon i Violetta oraz Maxi i Naty. - Camila wybuchła śmiechem, a my razem z nią.
Pogaduszki trwały w najlepsze. Razem nieźle się bawiliśmy i nawet prawie zapomniałem o ostatniej aferze z Leonem i Diego oraz mojej niechęci do Matthew. Teraz wszyscy byliśmy przyjaciółmi, jakbyśmy się znali od lat. Tą przyjemną atmosferę przerwał nauczyciel, który rozgonił nas do swoich domków. Byłem drugi w kolejce do łazienki, za mną byli Leon i Matt, ale wiedziałem, że nie będą zadowoleni z czasu, jaki tam spędzę. Wyszedłem z pomieszczenia po około godzinie. Tak jak myślałem, czekali na mnie zdenerwowani współlokatorzy.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? - warknął Leon.
- Oświeć mnie.
- Północ! Co ty do cholery tam robiłeś?!
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, stary - zaśmiałem się i udałem na górę, do swojego łóżka.
Zapaliłem światło, a po chwili usłyszałem głośny jęk niezadowolenia. Maxi nakrył się po czubek głowy kołdrą, aby nie raziło go światło, a ja tylko uśmiechnąłem się na ten widok. Położyłem się na swoim miejscu, a telefon zostawiłem na szafce obok. Chwilę myślałem o wszystkim co się działo, a późnej odpłynąłem do krainy Morfeusza.

***

Federico szedł ulicą jakiegoś miasta, ale nie było to Buenos Aires, ani któreś z tych, gdzie już był. Nie wiedział gdzie jest i jak się tam znalazł. W pewnej chwili dostrzegł znajomą twarz. Podbiegł do wspomnianej osoby i zamienił z nią kilka słów. Rozmowę zakończyli, gdy chłopak zobaczył przyjaciółkę wychodzącą ze sklepu. Pożegnał się ze znajomym i ruszył w stronę dziewczyny. Co prawda znali się z internetu, ale kto powiedział, że nie można mieć internetowych przyjaciół? Szatynka zatrzymała się i obróciła w stronę jezdni. Wyciągnęła telefon i zaczęła z kimś rozmawiać. Widząc idącego w jej stronę Federico uśmiechnęła się. 
- Miło cię w końcu zobaczyć - zaśmiał się Włoch, a dziewczyna ponownie się uśmiechnęła.
Chłopak poszedł dalej zostawiając przyjaciółkę samą. Nie chciał jej przeszkadzać. Teraz ulice przypominały te, które znajdowały się nad jeziorem. Po skończonej rozmowie szatynka podbiegła do Fede i zaczęli wesoło gawędzić. Bardzo się cieszyli z tego spotkania, a nawet nie było planowane. Podeszli do wody i zobaczyli straszliwą rzecz. Po drugiej stronie brzegu toczyła się bitwa i zaczęły nadlatywać bombowce. Nagle przenieśli się do roku 1942, a zamiast dziewczyny pojawił się Leon. Mieli na sobie mundury wojskowe. Federico nic z tego nie rozumiał, oprócz jednego - była wojna i trwała już około trzech lat. Razem z towarzyszem zaczęli uciekać w stronę domku stojącego na wzgórzu, gdzie się ukryli. Żyją - udało się. Pasquarelli zastanawiał się, czy takie samo szczęście miał jego ojciec i reszta rodziny. Nie chciał ich tracić. Myśli o wojnie zakrzątały mu głowę. Czy w przyszłym życiu będzie miał szczęśliwą rodzinę i świat ogarnie pokój? Czy może równie szybko straci rodzinny ład i porządek życiowy? Z zamyśleń wyrwało go bombardowanie. Wyjrzał przez okno i był zrozpaczony do czego zmierza ten świat. 

***

Obudziłem się z mokrymi od łez policzkami. Boże, co ja zrobiłem, że te sny mnie tak męczą? Przekręciłem się w stronę Maxiego, ale nie było go w łóżku. Po chwili usłyszałem jakieś dźwięki z dołu. Chwyciłem telefon i sprawdziłem godzinę - 7:15. Trzy godziny dla siebie, a później idziemy nad jezioro. Wszedłem w przeglądarkę Google i wpisałem temat, który mnie interesuje. Chwilę odczekałem zanim coś wczyta, gdyż zasięg nie jest tutaj najlepszy. Zastanowiłem się jeszcze czy napewno chcę widzieć, jakie oznaki mają te sny. Przeanalizowałem wszystkie 'za' i 'przeciw' i stwierdziłem, że mam podzielone zdanie. W internecie piszą różne rzeczy i nie należy wszstkiemu wierzyć. Oczywiście nie jestem na tyle głupi, żeby nie podejrzewać czegoś, ale sam jeszcze nie byłem pewny, chociaż wcześniej sporo o tym czytałem. Odłożyłem telefon spowrotem na szafkę, jednak po chwili znów go chwyciłem. Wystukałem na klawiaturze odpowiednie słowa i już po niedługim czasie przeglądałem najnowsze dowody reinkarnacji. Jeden z nagłówków szczególnie mnie zaciekawił.
„Odkryto zbiorowisko martwych, wojennych ciał, w tym jedno nie miało żadnych śladów rozkładu."
Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że artykuł ma dopiero kilkanaście godzin. Pierwsze zdania mnie przeraziły.

„Syberia - każdy chyba chociaż raz słyszał, że w czasch wojennych to między innymi tam wywożono jeńców, aby ciężko harowali pod okiem oficerów, aby później, w niektórych przypadkach, ich zabić. W lesie, nieopodal Nowosybirska, dokonano makabrycznego odkrycia - szczątki zabitych jeńców wojennych. Wszystkie, a raczej prawie wszystkie w stanie rozkładu. Jedno ciało, jak szacują antropolodzy, należące do młodzieńca Federico Pasquarelliego, jest w idealnym stanie. Naukowcy jeszcze nie potwierdzili na sto procent tożsamości chłopaka, ale wszystko na to wskazuje."*

Na tym skończyłem swoje czytanie. Przecież nie jednemu psuna imię Burek, prawda? A co jeśli chodzi o mnie, jeśli kiedyś już żyłem? Odgoniłem id siebie te myśli i zszedłem na dół, przy okazji waląc głową w sufit. Chłopaki siedzieli i grali w karty.
- Elo - odezwał się Maxi.
- Yhm... - mruknęłam, pocierając ręką miejsce bólu.
- Co ci się śniło? - Czemu wszyscy muszą pytać?
- Ymm... W sumie to dziwne to było... - westchnąłem. - Dużo mnie ominęło?
- Nie, dopiero zaczęliśmy. Chcesz się dołączyć? - spytał Matthew.
- Nie, dzięki. - Uśmiechnąłem się lekko.

***

Byliśmy na plaży już jakieś pół godziny. Jak zwykle część grupy poszła się kąpać, a reszta spędzała czas przyglądając się im.
- Czemu nie idzecie do wody, chłopaki? - zapytała nauczycielka.
- Podobno na słońcu nie należy przebywać w godzinach od 11 do 16. - powiedział dummie Maxi.
- Matthew, czas? - mruknąłem. Chłopak uniósł lekko głowę i sięgnął po telefon.
- Dziesięć minut. - ponownie się ułożył.
- My to mamy szczęście, chłopaki - zaśmiał się Maxi. - Wokół same fajne laski.
- Yhm... I z boku Ludmiła - parsknąłem.
- Co chcesz?! - krzyknęła słysząc swoje imię.
- Leż, jak leżysz - burknąłem.
- Co robisz? - zapytał Matthew Leona.
- Jakiś denny quiz.
- Weź daj. - Wyciągnąłem rękę po telefon, a Verdas niechętnie go podał.
- Jaki to? - Maxi położył głowę na moim ramieniu.
- Z serii „Co wolisz?" o zespołach. OneRepublic czy Kings of Leons.
- To drugie.
- Green Day czy All Time Low?
- Green Day.
- Też.
- The Vamps czy 30 Seconds to Mars?
- Vamps.
- Marsi. AC/DC czy Nirvana?
- Nirvana.
- Też. One Direction czy 5 Seconds of Summer?
- Drugie.
- Kim oni są? - zapytałem zdziwiony, a Leon spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Nie mam pojęcia, ale w ich nazwie jest lato - zaśmiał się Maxi.
- Jezu... Ty to głupi jesteś - prychnął Matthew.
- Morda psie.
- Nie jestem, do cholery, żadnym psem.
- Tak? To skąd Clifford w miejscu nazwiska? - zaśmiałem się, a Ponte przybił mi żółwika.
- Chłopaki, do wody! - zawołała nauczycielka.
Rzuciłem telefon Leona na ręcznik i wszedłem do letniej wody. Kiedy już nieco się przyzwyczaiłem, zanurzyłem się i podpłynąłem do bawiących się Violi i Naty. Chwilę gadaliśmy i przyglądaliśmy się z zainteresowaniem, jak Ludmiła idzie na pomost, siada na nim i zanurza nogi. Pomimo tego, że miała na sobie strój, chyba nie zamierzała się kąpać. Utwierdziła nas w tym jej rozmowa z opiekunem, gdzie potwierdziła nasze przypuszczenia. Postanowiłem, że przyłączę się do niej na chwilę, więc podpłynąłem w jej stronie. W momncie, kiedy dzieliły nas jakieś dwa metry, pan Verratti krzyknął do nas:
- Kto sprawi, że Ludmiła zamoczy się w wodzie dostanie darmową porcję spaghetti na obiad!
Ludmiła spojrzała po nas zszokowana, a kiedy miała coś mówić, już była pod wodą, gdyż chwyciłem ją za kostkę i pociągnąłem w dół.
- Nie. Umiem. Pływać! - wykrzyczała co chwilę się wynurzając.
Po chwili poczułem jak ktoś mnie odpycha i unosi do góry Lu, a tą osobą był Matthew. Spojrzał na mnie z mordem wymalowanym na twarzy, a ja jak głupi patrzyłem sparaliżowany, jak odchodzi z nią na rękach. Zaraz jak się ocknąłem pobiegłem za nimi.
- Ludmi... - Złapałem ją za dłoń, ale ona ją wyrwała.
- Idź sobie. Nie chcę cię znać - warknęła.
- Ale Lu...
- Nie słyszałeś? - przerwał mi Matt. - Idź stąd!
Zatrzymałem się i ze łzami w oczach patrzyłem jak odchodzą. Odwróciłem się na pięcie i walnąłem w pierwsze lepsze drzewo, a później kucnąłem pod nim i rozpłakałem się, niczym małe dziecko.

~~~~~~~~~~~
* Żaden taki artykuł nie miał miejsca.

Ja wiem, że miało być już wszystko wyjaśnione, ale byście musieli czekać jeszcze dłużej, a i tak już minął kawał czasu od ostatniego rozdziału.
Przepraszam, że tak nic nie komentuję, ale brakuje mi czasu na wszystko. 😐
I wszystkiego najlepszego dla naszej kochanej Cheryll w dniu urodzin ❤

Kocham Was i obiecuję, że w następnym wszystko się wyjaśni. ❤❤❤

piątek, 12 sierpnia 2016

Nowy blog

Hej kochani.
Jest taka sprawa, że...
Założyłam bloga
Ale nie jest o Violetcie, a dokonańczeniem trylogii S.C. Ransom „Błękitna Miłość"
Zapewniam Was jednak, że jeśli będziecie wszystko czytać to się nie pogubicie.
Już teraz pojawiły się tam najważniejsze informacje, a to dość długi post.
Ogólnie to planowałam to od bardzo dawna, bodajże listopada i teraz się udało wszystko doprowadzić do ładu.

Mam nadzieję, że ktoś wpadnie i oczywiście zapraszam na profil Cheryll na wattpadzie, gdze spełnia się jako pisrka.

Blog - return-powrot.blogspot.com
Profil Cheryll - LivenneIrwin


poniedziałek, 25 lipca 2016

Rozdział 9 - Mieliście nie patrzeć

* Ludmiła

Obudził mnie dźwięk miksera dochodzący z kuchni. Usiadłam na skraju łóżka i przetarłam oczy. Zeszłam na dół, a tam zastałam niecodzienny widok, gdyż moja rodzicielka chyba robiła nalesniki, które zresztą uwielbiam.
- Dzień dobry. Właśnie miałam iść cię budzić. - powiedziała, gdy mnie zauważyła.
- Cześć. Co smacznego robisz? - usiadłam przy wysepce.
- To co kochasz najbardziej. - uśmiechnęła się.
Uśmiechnięta i gotująca mama to rzadki obraz. Zazwyczaj jest zajęta pracą, a gotować sama sobie muszę. Tato śmieje się, że zbyt szybko dopadła mnie dorosłość, bo wszystko robię sama. Sama też tak poniekąd uważam. Pod tym względem jestem chyba podobna do Federico, który też musiał szybko dorosnąć.
- Wiesz co u taty? - zaczęłam przeglądać listy, które przyszły.
- Nie wiem. Nie pisał nic od miesiąca. - Mina jej natychmiast zrzedła.
Mój ojciec jest wojskowym i niestety wyjechał pół roku temu, aby wesprzeć nasze wojsko.
- Zawołasz mnie jak naleśniki będą gotowe?
- Jasne.
Wyszłam z kuchni kierując się do łazienki, gdzie dopadła mnie codzienna, poranna rutuna. Zeszłam na dół gotowa na wyjście do szkoły. Na śniadanie czekałam jeszcze około dziesięciu minut.
- Dzięki. - powiedziałam odstawiając pusty talerz do zmywarki. - Mamo?
- Tak?
- Poszłabyś dziś ze mną do galerii? Muszę kupić kilka rzeczy na wyjazd.
- Wiesz kochanie, że bardzo chętnie, ale niestety nie mogę.
- Przecież masz wolne. Mogłabyś poświęcić mi chociaż raz w miesiącu ze dwie, trzy godziny. - burknęłam.
- Owszem, mam wolne, ale nie mogę. Nadal mam jakieś obowiązki.
- Tato by ze mną poszedł, chociaż nienawidzi tego.
- Wiesz... To nie fair. Oskarżasz mnie o zaniedbywanie ciebie, okej. Ale czemu tylko mnie? Osoba, która wyjechała zawsze jest bez winy. Jeśli mówię, że nie mogę to nie mogę.
- Okej, przepraszam.
- Chodź tu. - wyciągnęła ręce do przytulenia, a ja posłusznie podeszłam do niej i się wtuliłam.

* Federico

Wszedłem do szkoły i od razu odszukałem wzrokiem Leona. Stał przy swojej szafce i pakował książki. Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy.
- Te, Romeo - podszedłem do niego. - Ładnie to tak najpierw mówić dziewczynie, że się ją kocha, a później rzucić?
Spojrzał na mnie jak na idiotę, zamknął drzwiczki od szafki i odszedł.
- Pytam się chyba o coś, nie?
- Słuchaj, królu ciętej riposty... Jeśli Violka cię do mnie wysłała to jest zabawniejsza niż twoje denne kawały.
- Nikt mnie nigdzie nie wysyłał. Bronię tylko siostry.
- Wczoraj nie wiedziałeś kim jest Violetta Castillo.
- Ludzie czasem nawiązują nowe znajomości. - prychnąłem. - A tak serio... O relacje między nami się nie martw.
- Tak samo ty. To powinno działać w dwie strony. - wyminął mnie i odszedł.
- Czekaj kurde. - dogoniłem go - Dałeś jej chociaż dojść do słowa?
- Nie.
- I twój błąd. Alex to żaden jej kochanek czy Bóg wie kto...
- W każdej plotce jest ziarno prawdy.
- A ziarno mózgu jest w twojej głowie? - przekręcił teatralnie oczami - Daj jej to wyjaśnić. - powiedziałem, a w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. - Kochasz ją?
- Spieszę się na lekcje. - Chciał iść, ale go powstrzymałem.
- Baranie, kochasz ją?
- Ygh... Tak.
- To jej uwierz.
- Panowie, zapraszam na lekcje. - powiedział nauczyciel, przerywając tym samym naszą wymianę zdań.

* Violetta

Wczoraj cały wieczór myślałam o tym co zaszło między mną, a Leonem i doszłam do wniosku, że muszę powiedzieć mu prawdę. Bez względu na to co będzie dalej. Od razu po skończonych zajęciach podeszłam do niego.
- Możemy pogadać? - wyminął mnie i poszedł dalej - Leon... Nie udawaj, że masz mnie w dupie, bo wiem, że nie. - poszłam za nim.
- Może mam?
- Nie zmieściłabym ci się. - prychnęłam, a Leon się zaśmiał. - To jak? Pogadamy?
- Okej.
Udaliśmy się do pobliskiej kawiarenki i usiedliśmy przy wolnym stoliku z widokiem na miasto. Po chwili podeszła do nas kelnerka - wysoka, szczupła blondynka o długich nogach. Wyglądała na studentkę. Uśmiechnęła się uroczo i spytała o zamówienie.
Leon spojrzał na mnie niepewnie.
- To co zawsze?
- Okej.
- To poprosimy dwa razy szarlotkę i Latte.
Zapisała na kartce nasz wybór i odeszła do kuchni.
- Więc... O czym chcesz rozmawiać? - zaczął Verdas.
- O tym co się stało. To nie tak jak wszyscy mówią...
- A jak?
- Dlaczego słuchasz wszystkich do okoła tylko nie mnie?!
- Spokojnie...
- Jak mam być spokojna, Leon? Historia z Alexem wydarzyła się dawno. Byłam młoda i głupia - milczał. Nienawidzę jak milczy. - Mogę wyjaśnić to od początku? Samego początku...?
- Okej.
- Moi rodzice dwa lata temu wzięli udział w programie. Jego celem było „naprawienie" - to słowo wzięłam w niewidoczny nawias - dzieci z ośrodków wychowawczych. Tyle, że do takich rodzin jak nasza wysyłali tych najgorszych, pozbawionych kogoś kto mógłby je wychować.  Trafił do nas, wówczas, szesnastoletni Alex. Szybko złapaliśmy kontakt. Ja uczyłam go kultury, a on mnie... hmm.. złego zachowania. Chciałam przestać być taka idealna... No i stało się. Zakochałaliśmy się w sobie, ale nie trwało to długo, bo za jakiś miesiąc wyjechał. Ot tyle między nami było - złapałam go za dłoń. - Wierzysz mi?
- Violetta.. Ja.. Muszę się zastanowić - wstał - ale obiecuję, że jeszcze dziś dam ci odpowiedź. - Chciał wyjść.
- Czekaj. Leon, jeśli się rozstaniemy... to zostańmy przyjaciółmi. - chłopak skinął głową i wyszedł zostawiając mnie samą.

* kilka godzin później *

Siedziałam na huśtawce ogrodowej z małym zeszytem i długopisem. Chciałam coś napisać, niedługo wycieczka, przydałaby się jakaś przewodnia piosenka. Kiedyś już próbowałam tego typu rzeczy i nie wychodziły mi najgorzej, więc pomyślałam, że spróbuję i tym razem. Chwilę ciszy przerwał sms. Z nadzieją, że może to Leon, chwyciłam za telefon. Nie myliłam się.

„Mogę przyjść?"

Tak brzmiał tekst, jaki mi wysłał. Szybko odpisałam mu pozytywną odpowiedź i niespełna dwadzieścia minut później towarzyszył mi na huśtawce.
- Myślałem nad tym wszystkim długo i intensywnie. Jeżeli to co mówisz jest prawdą, to jestem gotów spróbować jeszcze raz. - Uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie.
- Tak. Nigdy bym cię nie okłamała, nie w takiej kwestii. - Chwyciłam jego dłoń. - Czyli co? Para? - delikatnie skinął głową i zbliżył się do mnie. Ujął moje usta w delikatnym pocałunku, który zresztą oddałam.
- Czemu wcześniej nie powiedziałaś?
- Nie chciałam odkopywać historii.
- Okej, rozumiem. - Uśmiechnął się ponownie. Kocham jego uśmiech.

*dzień wycieczki*

Z racji tego, że wycieczka, jak się później okazało, była rowerowa, dojechanie do miejscowości oddalonej od miasta o około pięćdziesiąt kilometrów, zajęło nam kilka godzin. Z naszej klasy pojechało osiem osób; ja, Leon, Federico, Ludmiła, Naty, Camilla Maxi i Matthew. Reszta to byli uczniowie z klas starszych. Oczywiście nie zabrakło nauczycieli, którzy są naszymi opiekunami. Po długiej podróży dojechaliśmy do naszego ośrodka. Domki letniskowe, w których mamy spać, ustawione były pod kątem prostym. Otoczone były dużym lasem. Na środku placu znajdowało się miejsce na ognisko. Na lewo od niego było jezioro, a na nim piękny pomost. Najpierw rozdzielono nam poszczególne domki. Niestety znalazłam się w pokoju z Camillą i Ludmiłą. Domki były czteroosobowe, dlatego chłopaki też zdecydowali się, że w jednym będą razem. Właściciel ośrodka zebrał od nas dane kontaktowe na wypadek jakichś uszkodzeń i mieliśmy chwilę dla siebie. Weszłam do naszego domku, z numerkiem dwanaście, i rozejrzałam się. „Kuchnia" składała się z lodówki, czajnika elektrycznego i kilku szklanek. Wspomniałam, że jedzenie załatwiamy sami i tylko ostatniego dnia będzie ognisko?
- Ew, śmierdzi tu stęchlizną. - Za mną weszła Ludmiła.
Na wprost od drzwi znajdowały się strome schody. Weszłam po nich uważając, żeby nie uderzyć się w głowę lub nie skręcić kostki.
- Tu są dwa łóżka! - krzyknęłam, gdy rozejrzałam się po pokoju.
- Tu też! - usłyszałam od Camilli.
- Ja śpię na górze! - po schodach weszła Ludmiła i również się rozejrzała. - Duszno tu. - podeszła do małego okna i je otworzyła, a ja zrobiłam to samo z drugim.
Jakiś czas później, kiedy każdy zapoznał się z domkiem, wypoczął i zrobił ze sobą cokolwiek chciał udaliśmy się do sklepów i jakichś barów, restauracji itp. Krócej mówiąc, każdy miał czas dla siebie, który przeznaczył na co chce.
- Jak tam przydział łóżek u was? - zapytałam się podchodząc do Leona.
- Matthew i ja śpimy na dole.
- Nie zostajesz z Maxim?
- Daj spokój, na górze nie będzie dało się oddychać w nocy, przez tą blachę. Jeszcze obaj będą się pchali na dół.
Po około dwóch godzinach wróciliśmy do ośrodka i wyszliśmy nad jezioro. Pomimo, że było wręcz gorąco, kilka osób zostało na plaży, obserwując innych. Wróciliśmy około godziny dwudziestej. Kilka osób z klas starszych usiadło w kołku i grało w karty, a reszta siedziała w domkach. Część grupy była już po prysznicu, jakby w oczekiwaniu, że lada moment pójdą spać. Do tej części zaliczałyśmy się też my. Było już około godziny dwudziestej pierwszej. Ja i Naty wylegiwałyśmy się na fotelu oglądając kanał muzyczny, który jako jedyny działał. Ludmiła akurat wyszła z łazienki i w samym staniku i spodenkach od piżamy stała przy schodach. W tym samym momencie drzwi do domku się otworzyły. W wejściu stali chłopcy, na przedzie Federico, za nim Leon, Maxi i na końcu Matthew. Z Naty ledwo powstrzymywałyśmy śmiech. Ludmi pobiegła, jeśli można to tak nazwać, na górę i po chwili wróciła ubrana. Od razu rzuciła się na Federico, który był blady jak ściana, ale miał czerwone policzki.
- Bozia nie dała rączek, żeby od czasu do czasu zapukać?!
- Chyba dała. - spojrzał na swoje dłonie.
- To się może, kurde, naucz! A wy czego cieszycie ryja?! - zwróciła się do reszty. - Po jakiego przychodzicie tu o tej porze?
- Mamy różne powody, ale pomyśleliśmy, że fajnie bedzie dodać tej nocy trochę dreszczyku. - odezwał się Leon.
- O czym mówisz? - wtrąciła Natalia.
- Jezus, nic nie rozumieją... - westchnął Maxi.
- Jest noc, ciemno i jest nas sporo. Idealny czas na straszne historie. - zaśmiał się Fede. - Kto jest za? - wszyscy chłopcy i Naty unieśli ręce.
- Zdrajczyni. - burknęła Lu.
- Nie wymiękajcie. - zaśmiała się Natalia.
- Okej - westchnęłam.
- Lu? Cami? - dziewczyny pokiwały tylko głowami.
Wszyscy udaliśmy się na górę, wcześniej gasząc światło u dołu. Usiedliśmy w okręgu i rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu. Matthew zaczął.
- Kate i Sabrina mieszkały w pewnej wiosce w Stanach. Pewnego razu wybrały się na dłuższy spacer do lasu. Chodziło tam zawsze mało ludzi, był opuszczony. Wracając postanowiły grać w berka. Sabrina potknęła się o coś, a później okazało się, że to pomnik i jest ich wiele więcej. Każda z osób tam pochowanych miała na imię Kate i umierały co dziesięć lat zaczynając od 1954. Sabrina szybko pokazała to siostrze. Z przerażeniem odeszły. Jakiś czas później, w owym kręgu, pojawił się kolejny nagrobek. Osoba tam spoczywająca również miała na imię Kate i zmarła w 2014. Od tej pory nikt tam nie nazywa tak dzieci. - zakończył swą opowieść.
- Nie takie straszne... - westchnęła Lu.
- Dobra, teraz ja. Zobaczycie, będziecie mieć komary po tym... - Federico potarł ręce. Wiem, że coś kombinuje. - Ludmiła.
- Co? - odezwała się.
- No już...
- Palant.
- Dobra, teraz serio. Pewien mężczyzna przyjechał do hotelu. Zatrzymał tam się w celu spędzenia wakacji. Recepcjonista na wstępie poinformował go, aby uważał na pokój obok. Podróżowicza zaciekawiło to, ale nic z tym nie zrobił. Drugiego dnia nie wytrzymał i zajrzał do pomieszczenia przez d dziurkę od klucza. Tyłem do drzwi, na łóżku, siedziała ciemnowłosa kobieta. Kiedy wracał do pokoju znów tam zajrzał i zobaczył tylko głęboką czerwień. Pomyślał, że pewnie czymś przykryli zamek, że nie był jedynym co zaglądał, ale postanowił się podpytać. Zszedł do recepcji i zapytał recepcjonistę o ten pokój, czemu go przestrzegał przed nim i tak dalej... Ten odpowiedział mu, że kiedyś mieszkała, a raczej przebywała tam, para z dzieckiem. Podobno mąż był bardzo okrutny, bił ich, aż w końcu zabił. Kobieta ta niczym się nie wyróżniała, oprócz charakterystycznych oczu. O głębokiej czerwieni.
- No niezłe. - skomentowałam. - Wyobraź to sobie. Jesteś sam w domu...
- Niczym Kevin. - zaśmiał się Maxi.
- Czytając książkę, jedną stopę wystawiasz spod kołdry. Nagle czujesz, że coś cię za nią złapało...
- Albo... - wtrącił Leon - Siedzisz ze swoją dziewczyną u siebie, gdy nagle ona pyta, czemu tak głośno oddychasz. I pomimo tego, iż cieszysz się, że masz dziewczynę, to i tak jesteś przerażony tym głośnym sapaniem, bo też je słyszysz. To nie ty.
- Siedzisz sobie w sobotę przed komputerem, gdy nagle słyszysz głos swojej mamy, która woła cię z dołu na kanapki. - zaczęła Lu - Kierując się w stronę drzwi, słyszysz dźwięk otwieranej szafy. Nagle coś, głos przypominający głos twojej mamy, mówi ze środka: „Nie idź tam, kochanie. Też to słyszałam"
- Ktoś kiedyś powiedział, że przestaliśmy szukać potworów pod łóżkiem, rozumiejąc, że są w nas. - wtrącił Fede - Nie bój się ich, po prostu je szukaj! Spójrz w lewo, w prawo, pod siebie, pod łóżko i w szafie... Ale! Nigdy nie patrz w górę! Ona nie znosi, kiedy ktoś ją zauważa... - w tym samym momencie wszystkie głowy spojrzały z przerażeniem w górę.
- Mieliście nie patrzeć. - usłyszeliśmy czyjś głos, ale nie należał do nikogo z nas...

~*~*~*~*~*~
Hej! Dawno nie było tutaj rozdziału, dlatego macie trochę dłuższy niż zawsze.
Vicky, skarbie - na dniach powinien pojawić się Twój OS i wynagrodzenie.
Następny rozdział będzie krótszy, ale baardzo ważny, gdyż się wszystko wyjaśni. Czekajcie.

Kocham ❤❤❤

czwartek, 23 czerwca 2016

Rozdział 7- Nie mogę ci tego zrobić

** miesiąc później **

 * Federico

Uczniowie naszej klasy udali się do auli, gdzie miało się odbyć jakieś zebranie. Dziwne, bo było tylko dla nas i ewentualnie zainteresowanych. Odszukałem wzrokiem Ludmiłę i do niej podszedłem.
- Wiesz o co chodzi?
- Nie.
Po chwili do sali wszedł dyrektor, czyli Pablo.
- Pewnie jesteście ciekawi po co was tu zwołałem - zaczął, a zebrani pokiwali twierdząco głowami. - Do waszej klasy dołączy nowy uczeń, który przyjechał prosto ze Stanów!
Wokół wszystkich zapanował gwar. Owszem, zdarzali tu się obcokrajowcy, między innymi ja, ale nigdy nie przybył nikt z USA - kraju który wzbudzał podziw na chyba całym świecie. A poza tym mamy początek maja, kto dołącza tak późno..?
- Powitajcie Matthew! - na scenę, na której przemawiał Pablo, wszedł wysoki szatyn. Z tego co zdążyłem zauważyć, miał niebieskie oczy, opaloną cerę i lekko potargane włosy, z dużą grzywką. Uśmiechnął się do nas przyjaźnie ukazując rząd zębów. Momentalnie prawie wszystkie dziewczyny zbliżyły się w stronę sceny na co prychnąłem.
- Też mi coś... - zaśmiałem się.
- Korzystając z okazji... Zgodnie z waszymi wychowawcami ustaliliśmy, że zasłużyliście sobie na mały odpoczynek. Co prawda niektórzy za cięty język nie powinni... - spojrzał na mnie - No, ale nie będziemy nikogo faworyzować ani tępić... Pod koniec maja odbędzie się wycieczka w terenie. Trwać będzie około tygodnia, spać będziecie w domkach letniskowych, codzienne zajęcia z zakresu muzyki, plastyki i sportu, i wiele innych, a na koniec ognisko... Coś jak obóz wakacyjny, tylko krótszy i w roku szkolnym. Jeżeli jesteście chętni to zapraszam. Wszystkie informacje u nauczycieli.
- Jedziemy? - Lu spojrzała na mnie.
- Czemu nie. - wzruszyłem ramionami.
- Myślę, że to tyle i mam nadzieję, że dobrze przyjmiecie kolegę.
Po tych słowach zszedł ze sceny, która po chwili się zapełniła. Wszyscy chcieli poznać lepiej Matthew i mu się przypatrzeć.
- Co lubisz robić? - zadała pytanie Camilla.
- Lubię sport, muzykę, dobrą książkę albo porządny dokumentalny film.
- Intelektualista się znalazł. - prychnąłem. - Czemu przyjechałeś?
Chyba nikt się tego nie spodziewał, bo momentalnie wszystkie twarze zwróciły się na mnie z dość wyraźnie zdziwionymi minami.
- Ymmm... Lubię podróże, nowe kraje, kultury i kocham poznawać nowych ludzi. Jak masz na imię..?
- Nie powi...
- To Federico. - wtrąciła Ludmiła.
- Umiem mówić, dzięki. - warknąłem.
- Jaki rodzaj muzyki lubisz? - padały kolejne pytania.
- Różną... Co mi wpadnie w ucho. Słucham niemal wszystkiego.
- Grasz na czymś? - zapytała Violetta.
- Na gitarze. - uśmiechnął się, a połowa dziewczyn już robiła maślane oczy, chociaż nie mają powodu...
- Zagrasz coś? - zapytała jedna ze starszych uczennic.
- Może później... - zaśmiał się.
- Masz świetne włosy...
- Dzięki.
- Masz dziewczynę?
- Nie.
- A w jakich gustujesz?
- W blondynkach...
- Zobaczysz, że jutro połowa dziewczyn będzie miała blond. - parsknąłem. - Nie mów, że tobie też się podoba ten pajac z grzywką na pół ryja. - powiedziałem, gdy zobaczyłem jak na niego patrzy. - Lu... - pstryknąłem jej palcami przed oczami, ale nie zareagowała. - Eww... I co ja mam z tobą zrobić? - zaśmiałem się. - Kot ci zdechł... - próbowałem zwrócić jej uwagę. - Pablo cię woła... Masz pryszcza na nosie, zrób coś z tym... - nic, dosłownie nic nie skutkowało. - Zaraz cię pocałuję i się ockniesz, śpiąca królewno. - zaśmiałem się.
- Co? Matthew zaraz mnie pocałuje..?
- Ja... Może wreszcie byś się ogarnęła.
- Jestem ogarnięta.
- Yhmm... A ja jednorożcem.
- Fede... - walnęła mnie w ramię.
- Serio podoba ci się ten lamus? - wyszliśmy z auli.
- To nie lamus... On jest fajny...
- Po czym to stwierdzasz? Jego buźce, ubraniach, czy tym, że umie grać na gitarze? Dobrze wiemy, że kleisz się do takich gości i startując z gitarą łatwiej jest się dostać do twojego serca.
- Ty startowałeś bez i ci się udało.
- Ale pomyśl przez co przechodziłem... Nie pamiętasz naszych sprzeczek? A poza tym trafiłem tam jako przyjaciel.
- Chcesz jako ktoś więcej? - zmarszczyła brwi.
- Nigdy... Fuj.. - udałem obrzydzenie, a ona się zaśmiała.
- Jesteś głupi.
- Też cię kocham.... Oczywiście jako przyjaciel, nie marz sobie nawet, że coś więcej.
- Śnie o tym.
- O, fajnie. Może podzielisz się ze mną swoimi genialnymi snami, bo ja swoich się z chęcią pozbędę.
- Co ci się śni?
- Koszmary...
- A dokładniej?
- Ty... Codziennie budzę się wystraszony. Dziwne, że nie dostałem zawału jeszcze.
- Nienawidzę cię. - zaśmiała się i odeszła w stronę Camilli.
- Czekać dzisiaj na ciebie?!
- A jak myślisz?!
- Okej, to sobie pójdę!
- Wal się, idioto!

* Leon

Oparłem się o mur szkolny i z odległości oglądałem próbę cheerleaderską. Dziewczyny są naprawdę świetne, a te wszystkie figury w ich wykonaniu wyglądają fantastycznie. Viola mówiła ostatnio, że niedługo będą jakieś zawody międzyszkolne w cheerleaderstwie, a po długiej namowie nauczyciele zgodzili się, aby drużyna Violetty brała w nich udział. Często bywają niestety konflikty między dziewczynami, wiadomo, każda chce dowodzić itd. Kapitanką póki co jest moja dziewczyna, ale czuję, że to się zmieni. Z kolei kroki wymyśla Ludmiła, a stroje szyła mama Naty. Każda ma swoje udziały w drużynie, ale im to nie starcza. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Ona jeszcze nie wie, ale zaraz spadnie. - Diego wskazał na Viole, podczas robienia piramidy.
- Co chcesz? - Jego też nigdy nie zrozumiem.
- Muszę coś chcieć, żeby porozmawiać z tobą?
- Nigdy nie podchodzisz do mnie, bo ci się nudzi.
- Możemy to zmienić. Chcę, żeby było jak kiedyś. - potarł się po karku.
- Nie, nigdy nie będzie jak dawniej. Było, minęło, nie zamierzam odnawiać naszych relacji.
- Leon, dlaczego?
- Chcesz wracać do tego koszmaru? Chcesz?! Bo ja nie...! To nie byliśmy my, tylko ktoś inny. Rozumiesz?
- To byliśmy my. Nie pozbędziesz się przeszłości robiąc dziwne tłumaczenia na wszystko. Musisz się w końcu z tym pogodzić. Minęło tyle lat, najwyższy czas...
- Zapomnieć.
- Pogodzić się z tym... Rozmawiałeś z młodym?
- Dlaczego to ja mam z nim rozmawiać? Przecież przechodzisz przez to samo.
- Unika mnie, jakkolwiek się do niego zbliżę. A jak poszedł ten wasz projekt?
- Jakoś udało się go zrobić i dostaliśmy po piątce.
- Nie o to mi chodziło... - zaśmiał się. - Nie podejrzewa nic?
- Nie wiem, idź i go zapytaj. - zauważyłem, że Federico zmierza w naszą stronę. - Zachowujmy się naturalnie.
- Wszystko z wami dobrze? - spojrzał na nas.
- Tak, a co? - Diego zrobił poważną minę.
- Nie rozmawiacie nigdy, więc...
- Widzisz? Nawet on to zauważył. - parsknąłem.
- Od początku powtarzałem, że będzie bardziej wyczulony na nas i widział więcej, ale nie, ty wiesz swoje. - Hernandez podniósł głos, zwracając uwagę kilku uczniów.
- To całkiem co innego.
- Zanim zaczniecie się bić, mogę wiedzieć o co chodzi?
- O nic. 
- Powiedz mu. Od początku tego chcesz! - krzyknąłem.
- Czego niby chce?
- Zniszczyć mu życie najbardziej jak to możliwe. Jak tak bardzo chcesz, żeby cierpiał jak my, to proszę... Mów!
- Nie tutaj... - szepnął.
- O co tu do cholery jasnej chodzi?! - Włoch stanął między nami.
- Dowiesz się w swoim czasie. - fuknął Diego i odszedł. Federico wlepił we mnie swoje duże, czekoladowe oczy.
- Nie mogę ci tego zrobić. Sorry... - poszedłem w stronę Violi, która się do mnie zbliżała.
- Tak, pewnie, zostawcie mnie samego bez jakiegokolwiek wyjaśnienia! - krzyknął za mną, ale nic nie odpowiedziałem.

~*~*~*~*~*~

Hej kochani. ❤
W tym rozdziale mieliście się dowiedzieć prawdy, ale stwierdziłam, że to jeszcze nie ten moment.
Lubi ktoś Matthew? Czekam na wasze komentarze.
Przykro nam, bo w konkursie wzięła udział jedna osoba, ale bywa.. Trudno, teraz nie wyszło, ale może kiedyś... I spokojie Vicky :D, to co należne dostaniesz. ❤
Miłych wakacji kochani!! Macie jakieś plany? I chwalić się u kogo pasek na świadectwie :)

Kocham ❤❤❤

czwartek, 9 czerwca 2016

Rozdział 6 - Jestem twoim wrogiem?

* Ludmiła

Szykowałam się na urodziny Maxiego. Jakoś nie specjalnie spieszyło mi się tam iść. On zawsze trzymał z Violką i Leonem. No i Naty, ale po wieloletnim friendzone zostali parą. Zdziwiłam się, że zaprosił mnie na imprezę, ale to jego wybór. Z tego co słyszałam ma być około dziesięciu osób, wliczając jubilata. Wcześniej zdążyłam kupić coś na mieście, ale łatwo nie było. Nogi mi wręcz odpadają. Mają po mnie przyjść dziewczyny. To osimnastka Maxiego, nie zdał rok, dlatego jest ze mną w klasie. To chyba też naturalne, że utrzymuje kontakt z poprzednią klasą, też bym tak robiła.
Po około dwudziestu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam z kanapy znajdującej się w salonie, wzięłam torebkę i udałam się do drzwi.
- Gotowa? - zapytała Francesca.
- Jasne.
Do Maxiego mamy piętnaście minut drogi spacerkiem, ale trochę się spieszyłyśmy i byłyśmy wcześniej na miejscu. Delikatnie zapukałam do drzwi i spokojnie czekałyśmy, aż ktoś nas wpuści. Po chwili otworzył nam jubilat we własnej osobie. Miał na sobie papierową czapeczkę urodzinową i był obrzucony serpentyną. W ręku trzymał szklankę z jakimś napojem. Z domu dochodziła głośna muzyka. Chyba już zaczęli zabawę.
- Wchodźcie. - zaśmiał się i zrobił jakiś gest ręką.
Niepewnie podążyłyśmy do środka. W salonie na kanapie siedzieło kilka osób, a druga część była w kuchni. Oglądali jakąś denną komedię, ale ubaw mieli jak chyba nigdy. Co raz ktoś komentował film w śmieszny sposób.
- Hej, kochani! Mamy wszystkich. - zawołał Maxi, kiedy dołączył Federico. Przyznam, zdziwiłam się, że został zaproszony, bo nie raz miał jakieś starcia z Ponte i raczej się nie lubili. Z resztą... niewiele osób z naszej klasy go lubiło. Woli trzymać ze starszymi i często z nas żartuje, może dlatego. Czasem mi go szkoda, że nie może znaleźć znajomych. Sądzę, że po części jest to spowodowane tym, że był w domu dziecka. Nie mówi też dużo o sobie, chyba nie lubi. Moim zdaniem jest typem samotnika, introwertyka, ale nie poznałam go zbyt dobrze, żeby to stwierdzić dokładnie.
Po chwili do salonu został wniesiony tort przez rodziców Maxiego, którzy za chwilę mieli opuścić mieszkanie. Wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat", po czym jubilat zdmuchnął świeczki i ustawiła się do niego kolejka z życzeniami.
- Wrócimy jutro o ósmej. Ma być czysto. - zaśmiała się pani Ponte, po czym wraz z mężem opuściła dom.
- Co robimy? - zapytał Maxi po około godzinnym odpoczynku, po jedzeniu.
- Jakaś gra na integrację? - dodała Naty.
- Ja znam. - powiedział Fede. - Gra o nazwie „Arbuz", znacie? - większość potrząsnęła głowami.
- Ja nie. - wtrącił Leon.
- Stajesz na środku, a wszyscy rzucają w ciebie arbuzem. - zaśmiał się brunet.
- A tak serio?
- Rób co my...
Maxi, Federico, Andrés i Diego usiedli w kółku. Grę zaczął jubilat. Przyłożył ręce do ust, wcześniej lekko zginając palce, jakby trzymał w nich plaster arbuza. Przesunął dłońmi w kierunku Włocha, który ponowił jego czyn. Diego, siedzący obok Fede podniósł ręce do góry i w tym samym momencie kolejka zawróciła tak, że brunet musiał „podać" owoc do Maxiego.
- Okej... Czyli jak podniesie się ręce to arbuz zawraca...? - spytał z powątpiewaniem Leon.
- Tak, ale osoba, do której wtedy idzie nie może ich podnieść, jak jej poprzednik. Ponad to, gdy podajesz arbuza musi być dźwięk... Hmmm... siorbania? No i dodatkowy myk, ręce trzymamy na kolanach, jeśli podniesiesz je w nie swojej kolejce odpadasz. Reguły jasne?
- Chyba tak...
Usiedliśmy wszyscy po turecku w nie wielkim okręgu. Zaczęła Francesca podając arbuza do Federico, i tak dalej. Pierwszy odpadł Andrés. Odsunął się, aby było wiadomo, że nie gra, a my kontynuowaliśmy. Druga kolej przyszła na Camillę, która ze śmiechem opuściła koło. Trzeci był Diego, czwarta Fran, a piąty Leon. Wkońcu zostaliśmy tylko ja, Federico, Maxi, Naty i Violka.
- Teraz szybciej. - nakazał Włoch, a my wykonaliśmy to o co prosił.
Następna wyeliminowana została Viola, później Maxi, a na końcu Naty. Okazało się, że grę wygrywają dwie osoby i był to Fede i ja.
- To teraz wymyślamy nagrodę. - zaśmiał się Maxi. - Powiedz Ludmile komplement.
- Będzie wymuszony i nie szczery. - Włoch skrzyżował ręce na piersi.
- Od kiedy cenisz szczerość? - wtrąciła Violetta.
- A ty? Nie chcę nic mówić, ale oszukujesz swojego chłopaka. - posłał jej wymuszony uśmiech.
Ma szczęście, że tego Leon nie słyszał i akurat był w łazience. Swoją drogą, jestem ciekawa o co chodzi...
- Dobra, dobra. Rób zadanie. - pogoniał Maxi.
Federico podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Był trochę wyższy, ale nie utrudniało nam to kontaktów ze sobą. Uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniam.
- Twojej urody nie da się opisać słowami. - powiedział z zupełnym spokojem. - Ale liczbami już tak. Dwa na dziesięć.
- Ty to takie zero na jedenaście, więc nie wiem kto ma gorzej... - warknęłam.

* Federico

Siedziałem na huśtawce ogrodowej rozmyślając o wszystkim i o niczym. Miałem na sobie tylko bluzę, ale mimo to wcale nie było zimno. Północ już dawno minęła, być może zbliżała się godzina pierwsza, jednak nikt jeszcze nie opuścił imprezy. Niektórzy, w tym Violetta, to chyba nie mieli nawet zamiaru wracać do domu. Upiła się jak nigdy, chociaż jest młodsza nawet ode mnie o kilka miesięcy. Jak jej rodzice ją zobaczą to będziemy mieli karę. Oboje, bo za siebie odpowiadamy. Co z tego, że mam ją w nosie, a ona ma siedemnaście lat. Przecież mamy się nie oddalać od siebie nawet na krok... Nieważne, że mamy własne życie. Dzisiejszy dzień jest ogółem dość dziwny.
- Czemu siedzisz tutaj sam? - do ogrodu weszła Ludmiła i usiadła obok mnie.
- Potrzebuję wyciszenia. Ty też czasem masz ochotę uciec od tego świata, ludzi cię otaczających, problemów i wszystkiego co tutaj jest? - dziewczyna nieznacznie pokręciła głową.
- Nie... Lubię moje życie takie jak jest...
- To nie jest tak, że ja go nie lubię. Po prostu czasami czuję, że nie pasuję do XXI wieku.
- Okej, rozumiem. - zaśmiała się. - A dlaczego siedzisz akurat tutaj?
- Lubię patrzeć w gwiazdy. - oboje unieśliśmy głowy w górę. - Jest w nich coś niezwykłego. Rodzice zawsze mi wmawiali, że ta, która świeci najmocniej to mój anioł stróż. - zaśmiałem się na to wspomnienie, ale jednocześnie moje oczy się zaszkliły. - A ta obok należy do osoby, którą kocham.
- A kochasz kogoś?
- Nie. Nie potrafię kochać.
- Ci co tak mówią, kiedyś kochali najmocniej.
- A może są dobrymi obserwatorami świata i nie wierzą w takie bajki jak miłość do końca życia? Spójrz dookoła... Ludzie pobierają się z tym swoim wielkim, prawdziwym uczuciem, a za kilka lat się rozwodzą. Nikt już nie szanuje słów „kocham cię"... One już straciły dawną wartość. Kiedy słyszę je w jakimś serialu mam ochotę wybuchnąć śmiechem, szczególnie jak mówi to bardzo młoda osoba. Niektórzy mówią to dla żartów, inni dla zakładu... A gdzie miejsce na prawdziwe uczucia? Kiedyś myślałem, że się zakochałem, ale nawet to z trudnością mi przez gardło przechodzi, bo nigdy nie spodobał mi się ktoś z charakteru...
- A rodziców, kochałeś ich?
- To już co innego. Do rodziców czuje się przywiązanie i wdzięczność, miłość oczywiście też... Dla mnie jednak takie pojęcie nie istnieje... Kiedy tylko trafiłem do domu dziecka, a ktoś pytał się co z moimi rodzicami, mówiłem, że powstałem ze spadającej gwiazdy. - po moim policzku spłynęła łza.
Już wtedy ich nienawidziłem, a w następnych latach te uczucie potęgowało. Nie potrafiłem zrozumieć czemu to zrobili. Miałem zaledwie pięć lat. Więcej, bo około dwanaście, spędziłem z obcymi mi ludźmi. Chociaż może to właśnie biologiczni rodzice byli mi bardziej obcy...
- Spójrz na Wielki Wóz. Wcześniej był nad tymi drzewami. - wskazałem na niebo.
- Teraz jest w innym miejscu. To coś znaczy?
- Nie wiem, ale odkąd pamiętam był z tamtej strony...
- Nigdy nie potrafiłam znaleźć małego...
- Spójrz tam. - kiedy Ludmiła zadarła głowę, obróciłem ją we właściwym kierunku.
- Dziękuję... Mogę o coś spytać?
- Jak chcesz. - wzruszyłem ramionami.
- Czemu oni to zrobili?
- Kto i co zrobił?
- Twoi rodzice... Czemu cię zostawili?
- Ymmm... - Zastanawiałem się czy odpowiedzieć. Nie lubię tego tematu. - Jeśli chciałaś trafić w mój słaby punkt to ci się nie udało... - zaśmiałem się. - Ale przyznam, że wiem o tym tylko ja i oni, w domu dziecka coś zmyślili, bo chcieli mi dać „przyszłość" - zaznaczyłem ostatnie słowo w niewidzialnym nawiasie - No, chyba że Diego, który co dziwne, lepiej mnie zna, niż ja sam, wie... Uznali mnie za wariata. To co się ze mną działo nie było normalne. Zresztą nadal nie jest.
- A co ci dolega?
- To nie czas na takie informacje. Kiedyś może się dowiesz.
- Okej... - zaśmiała się. Ma ładny uśmiech... - Dziękuję.
- Za co? - zdziwiłem się.
- Że powiedziałeś mi coś o sobie. Wiem, że nie przychodzi ci to łatwo.
- Po prostu nie mam osoby, z którą mógłbym szczerze porozmawiać. Prędzej przyjaciel wykorzysta zebrane informacje, niż wróg.
- Jestem twoim wrogiem? - zaśmiała się.
- Nie o to mi chodziło. Chciałem to jakoś sprecyzować.
- Jesteś odważny.
- Co? Czemu?
- Nie boisz się niczego i masz dużo pewności siebie.
- To nie jest tak, że się nie boję. Po prostu znam swoją wartość i żaden pustak nie wmówi mi, że jest inaczej. Wiem, że jestem zajebisty, a opinie innych mam gdzieś. - zaśmialiśmy się. - Poza tym... Odważni byliśmy mając pięć lat. Nie baliśmy się próbować nowych rzeczy, kroiliśmy chleb, chociaż wiedzieliśmy czym to grozi. A teraz? Niektórzy boją się nawet cokolwiek powiedzieć. I wcale nie jestem odważny. Wielu rzeczy się boję.
- Na przykład?
- Samotności i wojny. Nie ma nic gorszego.
- Okej... Hmmm..? A czego nienawidzisz?
- Fałszywości, zdrad, braku dyskrecji, lekcji historii... Za dużo by wymieniać. Nienawidzę też stanu przed snem.
- Dlaczego?
- Wtedy za dużo myślimy o sobie. Wspominamy wyjątkowe dla nas chwile wiedząc, że już nigdy nie przeżyjemy tego samego. Myślimy o naszych, w pewnym sensie, porażkach, jak blisko czegoś byliśmy i nie mogliśmy dopiąć swego. Wspominamy nasze błędy, momenty w których się śmialiśmy i te, w których płakaliśmy. Wszystko. Myślimy o naszej przyszłości, wyobrażamy sobie życie tak, aby przeżyć je jak najlepiej, chociaż wiemy, że i tak nie potoczy się tak jak my chcemy. Zawsze zbiera mi się na płacz jak myślę o wyżej wymienionych rzeczach.
Ludmiła wyglądała na bardzo zamyśloną. Miała poważną minę, widziałem to, chociaż jej głowa była lekko spuszczona.
- Tak, masz rację. Wiesz... Jak tak gadamy, to wcale nie jesteś taki zły. - oznajmiła z niepewną miną.
- Ty też... To co, może zaczniemy od początku?
- Cześć jestem Ludmiła i z chęcią się z tobą zaprzyjaźnię.
- Jestem Federico i również będzie mi miło się z tobą przyjaźnić. - zaśmialiśmy po czym uścisnęliśmy dłonie.

~*~*~*~*~

Heeej! ❤
To najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. :D
Miłego wieczoru. ❤

Kocham ❤❤❤

piątek, 3 czerwca 2016

Rozdział 5 - Gotowy?

* Ludmiła

Siedzieliśmy na fizyce słuchając, lub nie, w przypadku większości klasy, tego co mówi pani.
- Twoja kolej. - szepnęła Torres.
Spojrzałam na ławkę. Leżał na niej zeszyt, od fizyki, otworzony na ostatniej stronie. Ruda przesunęła go w moją stronę, pokazując długopisem na narysowane kratki, gdzie po środku nich widniało kółko. Postawiłam krzyżyk w pierwszej lepszej kratce i przesunęłam zeszyt w stronę Camilli.
- Nie chce mi się. - powiedziałam na tyle głośno, aby ruda mogła to usłyszeć.
- Jakbyś wygrywała to by ci się chciało.
- Nie sądzę...
- To może Ludmiła? - usłyszałam głos nauczycielki, a wszystkie pary oczu spojrzały w moją stronę.
- Idziesz do eksperymentu. - pani Rodriguez uśmiechnęła się sztucznie.
- Tylko nas nie zabij. - zakpił Federico.
- Ty zginiesz pierwszy. - mruknęłam.
- Pasquarelli, zmyjesz tablicę.
- Nie. - stanęłam w miejscu. On jej odmówił? Będziesz miał marne życie, bracie...
- Słucham?
- Przyszedłem tu się uczyć, a nie sprzątać.
- Tak? To proszę. Na następnej lekcji będziesz pytany i przygotujesz projekt na temat, który ci podam po lekcji.
- To się doigrałeś. - prychnęłam.
- Ludmiła ci pomoże.
- Co?! - krzyknęliśmy oboje.
- Pstro. - wtrącił Leon.
- I Leon.
- Nie! - tym razem cała trójka dała o sobie znać.
- Coś jeszcze? - burknęła pani Rodriguez.
- Oni mogą mnie zgwałcić, albo coś...!
- Ja swoje zdanie na twój temat już wyraziłem. - zaśmiał się Federico.
- Do ławki, Ferro! A ty Pasquarelli dostajesz uwagę i zgłoszę to dla rodziców.
- To będzie miała pani mały problem... - zaczął Włoch - bo ja nie mam rodziców. - po tych słowach, jakby nigdy nic spakował się i wyszedł z klasy, pozostawiając panią Rodriguez w lekkim osłupieniu.
Chwilę później zadzwonił dzwonek na przerwie.
- Ludmiła, powiedz swojemu koledze, żeby do mnie przyszedł. - uśmiechnęła się przyjaźnie ukazując rząd zębów. - A ty Violu zostań na chwilę.
Opuściłam klasę i spojrzałam zdenerwowana na przyjaciółkę.
- Będzie dobrze. - pogładziła mnie po ramieniu.
- Mówisz tak, bo to nie ty masz robić z nim jakiś projekt.
- Co jest? - podeszła do nas Francesca.
- Ludmiła spotyka się z Federico. - pisnęła ruda i razem z Włoszką przybyły sobie żółwika.
- Czekaj, ile? Płacisz mi dwie dychy.
- Masz... - westchnęła ruda podając pieniądze Fran.
- Zaraz. Czemu jej płacisz? - zaśmiałam się nerwowo.
- Bo przegrałam zakład.
- Jaki? O co się zakładacie?
- Ech.. Wczoraj założyłyśmy się, że ty i Fede się umówicie. - wtrąciła Cauviglia.
- Ale my się nie umówiliśmy. Mamy za karę zrobić razem projekt.
- Fakt. Zwracasz hajs. - zaśmiała się Camilla, a Francesca, lekko się ociągając, zwróciła pieniądze.
- Dziewczyny! Wszędzie was szukałem! - podbiegł do nas... Maxi? Dziwne, bo on z nami nie trzyma.
- Co jest?
- Proszę bardzo, dla każdej z dam po jednym. - z plecaka wyjął tekturowe kartki.
Otworzyłam swoją i zobaczyłam, że jest to zaproszenie na imprezę urodzinową Maxiego.
- Mam nadzieję, że będziecie. - zaśmiał się i odszedł.

* Federico

Stałem przy parapecie cierpliwie czekając na dzwonek zaczynający lekcję chemii. Czekał nas sprawdzian, więc większość nosy miała w książkach. W pewnej chwili podszedł do mnie Diego.
- Śniłeś mi się.
- Fajnie...? - wziąłem torbę i chciałem się.od niego oddalić.
- Hej, ale nie dzisiaj.
- To kiedy?
- Wczoraj. I przed. We wtorek też. - O co mu chodzi? - Codziennie mi się śnisz. - westchnął.
- Słaby żart, serio. Słyszałem wiele porażek takich, ale przy twoim to są świetne. - parsknąłem.
- Hej, Lionel...! - Zawołał za mną, gdy od niego odszedłem.
- Skąd znasz moje drugie imię? - zatrzymałem się.
To naprawdę dziwne... Nienawidzę go i używam tylko w przymusowych sytuacjach. Nawet dyrektor szkoły, czy wychowawca go nie zna, a co dopiero uczniowie.
- Posłuchaj, mięśniaku... To już naprawdę przestaje mnie bawić. Na początku przyszedłeś do mnie, powiedziałeś kawałek tekstu piosenki, która jest mi całkowicie obca, poza jednym wersem, a później znikasz. Teraz znowu się pojawiasz, Bóg wie po co, gadasz coś o jakichś snach, później mówisz moje drugie imię, które zna bardzo mało osób, a teraz nie odpowiadasz i pewnie znowu gdzieś poleziesz!
- Spokojnie, przyjacielu... Dam ci wskazówkę...
- Wskazówkę, dobre... - parsknąłem.
- Chcesz wiedzieć czy nie? - nastała krępująca chwila ciszy. - Jesteśmy tacy sami. Tacy sami. - po tych słowach gdzieś ruszył.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nazywasz się Federico Pasquarelli i jesteś adoptowany?! - krzyknąłem za nim, ale nie odpowiedział.
Mam naprawdę go święcie dość. Po chwili podszedł do mnie Maxi, wręczając jakąś kartkę. Urodziny. Świetnie. Nienawidzę dnia swoich narodzin. Przypominają mi o czymś, ale nie jestem pewien o czym. Przynajmniej nic miłego. Czasami czuję, że jako jedyny nie czuję tej ekscytacji nimi, ale przyzwyczaiłem się. Od zawsze byłem inny, nie taki jak powinienem być.
Pięć minut później zadzwonił dzwonek, a chwilę potem pojawiła się nauczycielka. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak się kłócił o zwykłą ławkę. Usiadłem w pierwszej lepszej, nie patrząc czy była wcześniej „zajmowana". Po kilku minutach wszyscy byli skupieni na sprawdzianie. No... prawie skupieni.
- Kto ma grupę „B"?! - krzyknęła Ludmiła.
- Ja...! - rękę uniósł Maxi i jeszcze kilku uczniów.
- Cami, a ty?
- „A".
Też mam grupę „A", więc jest mi to właściwie na rękę, bo Torres ma najlepsze oceny z chemii i zdaje się wszystko rozumieć. Problem w tym, że oba znajdowała się na drugim końcu klasy.
- Camilla.... - zwróciłem się do niej. - Co będzie w zadaniu trzecim?
Po chwili zorientowałem się, że wszyscy na mnie patrzą. Oczywiście nie jestem tak głupi, żeby nie zorientować się, że bie mówię szeptem.
- Odpowiedź „A". - szepnęła.
- Ej, spoko... Mów głośno, nikomu to nie przeszkadza.
- Federico... Chciałabym zauważyć, że jesteś w szkole, nie oborze i piszesz sprawdzian, a jeszcze chwila to ci go zabiorę. - pani od chemii stanęła obok Naty i uśmiechnęła się lekko.
- Ja tylko konsultuje odpowiedzi z moją koleżanką.
- A cała klasa to słyszy.
- To już nie mój problem. Camilla powiedziała to do mnie, a nie do nich, a jak spisują to jest to bardzo niesprawiedliwe wobec grupy „B"
- A ty co robisz?
- Konsultuję odpowiedzi, mówiłem. - Uśmiechnąłem się.
- Może pani łaskawie przejść w inne miejsce? - wyszczerzyła się Naty.
- Słucham?!
- Dekoncentruję się przy pani, więc jakby pani mogła przejść w inne miejsce to bardzo by mnie to ucieszyło.
- Zwariuję z wami. - szepnęła.

***

- Uwaga! Mistrz ciętej riposty idzie! - zawołał Maxi, kiedy zbliżyłem się w stronę naszej klasy.
Dzisiaj miały odbyć się zawody lekkoatletyczne i Leon bierze w nich udział. Na razie się przygotowuje.
- Chyba mistrz niewyparzonego języka. - zaśmiała się Violka.
- Nie będę wskazywał kto tu ma niewyparzony język. - posłałem jej sztuczny uśmiech i natychmiast ucichła.
- Gotowy? - wszyscy spojrzeli na Leona, który planował przebiec dystans sześćdziesięciu metrów.
- Tak... - ustawił się na linię startu.
- Trzy... dwa... jeden... Go! - w tym momencie cztery pary rąk wypchnęły go do przodu.
Nie przewidzieli chyba, że tym samym Verdas się wywali. Nie wytrzymałem i wybuchłem głośnym śmiechem przez co zostałem zamordowany wzrokiem przez szatyna, gdyż pozostali przebywający w okolicy skierowali na niego spojrzenie. Szybko wstał i otrząsł się z piachu.
- Świetnie biegasz, stary. Normalnie jestem w szoku. - zaśmiałem się i odszedłem.

~*~*~*~
Hej kochani.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. ❤
Piszcie co myślicie w komentarzach.

Kocham Was ❤❤❤