wtorek, 22 grudnia 2015

One Shot - All you need is love 6/6

 Z góry przepraszam, że tak przeskakuje czas :)

Federico codziennie bywał w szpitalu. Praktycznie tam zamieszkał. Przez to sporo stracił na wadze, a wokół jego oczu pojawiły się sińce. Ludmiła wiele razy proponowała mu, aby poszedł się zdrzemnąć, ale on się nie słuchał. Chciał być przy niej. Wiedział, że te 3 godziny snu odbierają mu 3 godziny bycia z Ludmiłą. Federico zawsze był uparty jak osioł, a teraz szczególnie.
- Ludmiła? - szepnął.
- Tak?
- Weźmy ślub!
- Fede, ja jestem chora. I tak niedługo umrę.
- Ale ja chcę poślubić kogoś kogo naprawdę kocham. Nikogo innego. - kobiecie z wrażenia odebrało mowę. Nie wiedziała co powiedzieć. Nic nie mogła powiedzieć, bo nie byłoby tym co by chciała.
- To jak? Zgadzasz się?
- Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Zgadzam się.
- Kocham cię Ludmiła.
- A ja ciebie. - szepnęła ledwo powstrzymując łzy i delikatnie go pocałowała.
Federico wszystko załatwił - suknię, o której Lu marzyła, rozmawiał z lekarzem i ten pozwolił na wyjście blondynki ze szpitala, gości - zaprosił tylko najbliższych znajomych i najbliższą rodzinę. Załatwił też kościół. Ksiądz bez nauk nie chciał się zgodzić, ale poznając sytuację zmienił zdanie. Wszystko było gotowe, a ślub miał się odbyć pojutrze.

***

- "Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego
nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. [...]
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość."
W tej sytuacji jednak równie ważne są wiara i nadzieja. Trzeba mieć nadzieję, że Ludmiła wyzdrowieje. Trzeba się modlić o to do Boga z czym wiąże się wiara. Czegóż by wam życzyć na nową drogę życia? Zdrowia, miłości, siebie i czego sobie zapragniecie. - tak ksiądz zakończył kazanie. - A teraz podajcie sobie ręce i powtarzajcie za mną.


- Ja Federico Pasquarelli, biorę sobie ciebie Ludmiło Ferro za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci. - Na ostatnim wyrazie dla Włocha zadrzał głos. - Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Ja Ludmiła Ferro, biorę sobie ciebie Federico Pasquarelli za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci. - Ludmiła przez cały czas płakała, a na ostatnich słowach totalnie. Dla niej to był najpiękniejszy dzień życia. Nie liczyły się prezenty, sukienka od jej już za chwilę męża. Dla niej najważniejsze było to, że tu jest. Jest razem z przyjaciółmi, rodziną i co najważniejsze jest z Federico i za chwilę staną się mężem i żoną.
- Tak mi dopomoż, Panie Boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci. - Ludmiła z dokładnością powtarzała słowa księdza, zakładając przy tym obrączkę, która miała świadczyć o przynależności do tej, a nie innej osoby. Oboje małżonkowie płakali łzami szczęścia. Może też dlatego, że wiedzieli, że niewiele im zostało.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Zostajecie mężem i żoną. Możecie się pocałować. - powiedział ksiądz. Fede delikatnie przysunął się do Ludmiły i złożył na jej ustach pocałunek pełen uczucia, miłości.
- Kiedy wyzdrowiejesz zrobimy taki ślub, o którym zawsze marzyłaś. - szepnął na ucho Lu, Feder.
- To jest mój wymarzony ślub. Z tobą. - blado się do niego uśmiechnęła i delikatnie pocałowała.

***

- Chłopiec czy dziewczynka?? - spytała Ludmiła jedną ręką trzymając męża za dłoń, a drugą gładząc swój zaokrąglony brzuch. Na jej palcu widniała śliczna złota obrączka.
- Było by nam łatwiej, gdybyś spytała lekarza. - zaśmiał się Federico.
- Wiesz, że chcę, aby to była dla ciebie - małżonek spojrzał na nią srogo. - Dla nas niespodzianka. - To chłopiec. Będzie tak samo przystojny, jak ty!
- A może dziewczynka. Będzie miała moje oczy, twoje włosy i twój charakter i urodę. - Pasquarelli delikatnie ucałował swoją żonę, a następnie jej brzuch.
- Może... A może to i to. - zaśmiała się.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chcielibyśmy przeprowadzić badania. - do sali wszedł lekarz. Federico ucałował swoją małżonkę i wyszedł na korytarz. W tym samym czasie Ludmiła rozmawiała z lekarzem.
- Proszę niech pan przekaże to dla mojego męża, gdy umrę. - podała kopertę podpisaną 'Dla Federico'.
- Niech pani o tym nie myśli. Robimy wszystko co możemy.

*** Kilka tygodni później ***

On płakał i ona też. Do ostatniego momentu trzymał ją za rękę i szeptał jak bardzo ją kocha. Wiedział, że po tej operacji może nie wyjść cało, że już teraz może umrzeć. Chciał wierzyć, że będzie dobrze. Wiedział jednak, że pewności mieć nie może. Postanowił sobie, że jeśli to koniec, to nigdy nie będzie drugi raz żonaty. Miał pewność, że nie znajdzie na świecie osoby, którą tak samo, a nawet bardziej pokocha. Ludmiła jest dla niego wszystkim! To ona zatrzymywała go, żeby czasami nie wyjechać i pozostawić wszystko na pastwę losu. A już za parę chwil, które mogą okazać się godzinami, na świat ma wyjść jego mała słodziutka córeczka lub śliczny, bezbronny chłopczyk. Największa pamiątka po Ludmile.
- Panie Pasquarelli., - odezwał się lekarz prowadzący i spojrzał na Fedeico, a następnie na Ludmiłe.
- Lu... - szepnął mężczyzna, kucając obok łóżka swej żony. - Będzie dobrze zobaczysz. - próbował bezskutecznie ją pocieszyć. - Zobaczysz, że jeszcze razem będziemy odprowadzać nasze dziecko do przedszkola.- po policzku Włocha spłynęła samotna łza.
- Kocham cię Federico. - wyszeptała dziewczyna, kiedyna chwilę przestała płakać.
- A ja ciebie.
- Naprawdę już musimy... - odezwał się lekarz.
Pasquarelli złożył na ustach ukochanej ostatni, pełen miłości pocałunek i pozwolił, aby została zabrana na salę operacyjną. Kiedy tylko zniknęli za drzwiami, mężczna usiadł na szpitalnym krześle, a twarz schował w dłoniach. Pozostał tak do momentu przyjścia Verdas'ów.
- Cześć Fede. - rzuciła Violetta widząc z daleka przyjaciela.
- Wujeeek! - prosto na Pasquarelli'ego biegła mała Anabell.
- Hej malutka. - przywitał się Federico, a dziewczynka przytuliła "wujka" i usiadła mu na kolanach.
- Przepraszam cię za nią. - powiedziała Viola. - Zaraz ją wezmę.
- Nie trzeba. Jest jeszcze mała, ma dopiero dwa latka.
- Stary, jak Lu? - zapytał Leon.
Federico spojrzał na zegarek.
- Około pół godziny temu ją zabrali. Podobno może to potrwać kilka godzin.
- No tak... - powiedziała smutno Violetta.

***

- Fede! - krzyknął Verdas, a szatyn otworzył oczy. - Lekarz. - w tym momencie wzrok Włocha zwrócił się ku doktorowi prowadzącemu.
- Dobry wieczór. - powiedział mężczyzna w podeszłym wieku.
- Coś się stało? Coś z Lu, albo ciążą?
- Nie, wręcz przeciwnie. Ma pan śliczną córeczkę....
- Mam córkę, Leon mam córkę!!! - krzyczał uradowany i rzucił się na przyjaciela.
- I syna! - zawołał lekarz.
- Co?! - Federico stanął, jak sparaliżowany.
- Ma pan bliźniaki. Córkę i syna.Córka jest starsza o siedem minut.
Przez chwilę Pasquarelli nie wiedział co powiedzieć, aż wkońcu rzucił na Violettę, ucałował ją i obkręcił wokół własnej osi, a następnie pobiegł do lekarza i uścisną go z całą swoją siłą.

*** Dwa tygodnie później ***

Ludmiła z niecierpliwością czekała na swojego męża, który właśnie rozmawiał z lekarzem. Nie mając co robić, wzięła telefon, a jej oczom ukazały się na tapecie jej dwa największe skarby. Od razu uśmiechnęła się na myśl, że już za chwilę je zobaczy.
- Już jestem. - do sali wszedł Federico i ucałował żonę.
- Gdzie maluchy? - zapytała zaniepokojona Ludmiła.
- Z Violettą i Leonem. Mam dla ciebie dobre wieści. - Kobieta spojrzała na niego zaciekawiona. - Spójrz na to. - Fede podał jej jakiś papier.
- Pani Ludmiła Pasquarelli.. - zaczęła czytać Lu. - Zostaje wypisana ze szpitala, z powodu znacznej poprawy zdrowia i braku przeżutów. - Sama nie mogła uwierzyć w słowa napisane na kartce. Myślała, że do końca życia będzie siedziała w szpitalu. - Nie rozumiem do końca. To znaczy, że wyzdrowiałam? - zapytała patrząc Włochowi w oczy.
- Nie do końca. Nadal masz nowotwór, ale nie tak złośliwy, jak wcześniej. Nie masz przeżutów, a to znaczy, że chemioterapia działa. - uśmiechnął się promiennie.
Zamiast niepokoju na twarzy kobiety pojawiła się radość. Nie tylko dlatego, że chemioterapia działa, ale też, że wreszcie będzie mogła spać w swoim łóżku, jeść swoje potrawy, będzie mogła normalnie żyć.
- Co ile będę tutaj przychodzić?
- Na chwilę obecną raz na tydzień, później jak się poprawi to raz na dwa, a jeszcze później na miesiąc. - Blondynka nieco posmutniała. - To co? Idziemy? - Federico złapał za rękę małżonkę i udali się na korytarz, gdzie czekali Viola i Leon.
- Ciociuuu.. - do kobiety zwróciła się Anabell. - A cy Nell i Leo byli u ciebie w bzusku?
- Tak, skarbie.
- A kochaś je? - zapytała mała.
- Oczywiście. To moje dzieci. Twoi rodzice kochają ciebie, a my kochamy ich. - Lu promiennie się uśmiechnęła.
- A cemu je zjadłaś? - cała czwórka wybuchnęła śmiechem.
- Bo.. jak kobiety są w ciąży, to cały czas jedzą i są coraz bardziej głodne, aż wkońcu połykają lalki, a w brzuszku naradza się dziecko. - szepnął Leon.
- Mamusiu!! Ale ty nie zjesz Salyy? Plawda?!
- Nie skarbie, nie zjem jej. - zaśmiała się Violetta.
- A nie chciałabyś mieć tak ładnej siostrzyczki, jak twoja lala? - zapytał Verdas.
- Mamooo!!! - dziewczynka rzuciła się na swoją rodzicielkę, a ta tylko spojrzała na swego męża z pogardą i śmiechem.

***

- Kochanie, co chcesz na kolację? - zapytał Włoch swojej ukochanej.
- Sama przygotuję.
- Ale nie powinnaś wyczerpywać swoich sił. Zapomniałaś? - ta tylko popatrzała na męża ze smutkiem w oczach.
- Federico.. - zaczęła. - Jestem domu od kilku godzin. Już spałam, pozwoliłam ci kierować, a nawet zrobić obiad. Nie było mnie tutaj przez cztery miesiące. - Po policzkach zaczęły jej płynąć łzy. - Więc do cholery jasnej pozwól mi zrobić tak małą czynność, jak przygotowanie kolacji! - Teraz już krzyczała.
- Dobrze. Już dobrze. Przepraszam. - Ludmiła nic nie powiedziała tylko zapłakana wtuliła się w ramiona swego męża.
- Kocham cię. - szepnęła przez łzy.
- A ja ciebie. - Federico unióśł lekko podbródek żony i ją pocałował z całą swoją miłością.
Wiedział, że nikogo nigdy tak nie pokocha, jak tej skromnej blondynki.
- Nie zasługuję na ciebie. Jesteś dla mnie zbyt dobry.. - mówiła szlochając.
- Ludmiła...
- Powinieneś już dawno odejść, zapomnieć o mnie, o tym co nas łączyło. Zapmnieć o nas.. - mężczyzna przerwał jej czułym pocałunkiem.
- Nigdy kocie. Nigdy.

* trzy miesiące później *

Federico stał spanikowany nad swą żoną. Nie wiedział czym ma się najpierw zająć. Szybko pobiegł po telefon i zadzwonił na pogotowie. Następnie wykręcił numer do Verdas'a.
- Halo? Fede? - odebrała szatynka.
- Vilu, przyjeżdżaj tutaj szybko! Lu zemdlała.
- Kiedy?
- Nie wiem. Dwie minuty temu wszedłem do łazienki. Pomóż mi!
- Dzwoniłeś na pogotowie?
- Tak.
- Za trzy minuty będę. Gdzie jesteś?
- Na górze w łazience.
- Czekaj tam na mnie.
Pasquarelli odłożył telefon na szafkę i w tym czasie wyjął dzieci z wanny. Po około pięciu minutach przyjechała Violetta, a zaraz po niej pogotowie. Zabrali blondynkę do szpitala nic nie mówiąc. Pani Verdas nie pozwoliła Federico jechać w takim stanie, więc wsadzając dzieci do samochodu zadzwoniła po Leona. Vilu zawiozła Fede pod sam szpitali zaproponowała, aby dzieci zostały u niej. Włoch nie miał wyboru i musiał się zgodzić. Wkońcu po około dziesięciu minutach do Federico dołączył Verdas.
- Stary, co się właściwie stało?
- Ludmiła poszła kąpać dzieci i się zgodziłem, bo ostatnio się wkurzyła, że nie pozwalam jej kolacji nawet zrobić. Zazwyczaj kąpiel była niedługa. Jedno pięć minut, drugie też, ale zauważyłem, że minęło około piętnastu, więc poszedłem sprawdzić czy trzeba jej pomóc. Jak wszedłem Ludmiła leżała na podłodze, a dzieciaki, jakby nigdy nic się śmiały. Wtedy zadzwoniłem po pogotowie, a potem do Violi.
- Jak się ostatnio czuła?
- Nic jej nie dolegało. Narzekała tylko na ból głowy, ale stwierdziliśmy, że mógł być spowodowany pogodą. Wiesz, raz zimno, raz ciepło..
Siedzieli tak rozmawiając jeszcze około dwudziestu minut, aż wkońcu wyszedł lekarz. 
- Co z nią? - Pasquarelli zerwał się jak oparzony.
- Niestety, ale pańska żona ma przeżuty. Naprawdę mi przykro. - wybełkotał. 
- Ej, Fedi, nie smutaj. Będzie dobrze, zobaczysz. Jeszcze wszyscy będziemy się z tego śmiać. - Włoch zgromił go wzrokiem. 
- Serio? Choroba Lu jest dla ciebie śmieszna? W takim razie co ty tu jeszcze do cholery robisz?
- Nie, Federico, to nie tak.. Miałem na myśli co innego.. - powiedział z lekką irytacją.
- Sorry, nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.

* Miesiąc później *

- A jak dzieciaki? - zapytała blondynka siląc się na uśmiech i swobodny ton.
- Sama zobacz... Violu!
- Idę, idę.. Tylko trochę mi ciężko. - zaśmiała się. - Cześć królewno. - zwróciła się do Ludmiły i ją ucałowała. - Jak się czujesz?
- Znacznie lepiej, ale muszę tutaj zostać jeszcze przynajmniej miesiąc. - mina znacznie jej zrzędła. - Ale teraz to chcę zobaczyć moje dwa największe skarby! - Federico lekko chrząknął. - Przecież ciebie głuptasie widzę. - uśmiechnęła się.
Mała Nelly ubrana była w białą sukienkę i miała maleńkie czarne pantofelki. Widok cieszył oko, a Ludmile zakręciła się łza w oku. Następnie spojrzała na Leo. Miał na sobie granatową kamizelkę i czarne spodnie. Wyglądał przeuroczo.
- Aż nie możliwe, że to moje dzieci. - szepnęła Lu prawie niesłyszalnie.
- To nasze dzieci kochanie. -  Federico posłał jej jeden ze swoich najcudowniejszych uśmiechów.
To właśnie te maleństwa dawały Ludmile nadzieję i motywację. Codziennie budziła z myślą, że będzie walczyć, chociażby tylko dla męża i dzieci. Jednak nie tylko ich jej los tak obchodził. Violetta, Leon, Francesca i Diego przychodzili jak najczęściej mogli. Oczywiście do tego dołączali się rodzice Lu i Fede. To te małe grono osób daje motywację. Bo w chorobie najważniejsze jest mieć w kimś wsparcie. Tak jak u Ludmiły. Po policzku blondynki spłynęła samotna łza.
- Kocham was.. - szepnęła do przebywających z nią osób. - Bardzo mocno... Nie zapomnijcie o mnie, proszę.

* 2 tygodnie później *

- Idę po kawę. - powiedział Federico. - Dzisiaj nic nie piłem. Chcesz coś?
- Nie, dziękuję. - blondynka wysiliła się na uśmiech.
Włoch szedł korytarzami szpitala, aż dotarł do wind, przy których była kawiarenka i automaty. Chwilę się zastanawiał, gdzie ma pójść. Wybrał automat, z racji tego, że w kawiarnii trzeba by było wypić napój na miejscu. Wrzucił należną sumę, po czym wyjął kubeczek.
- Jeste.... Ludmiła? Co się dzieje? - nie potrzebował w tej chwili kawy. Federico zauważył, że jego żona ma szybkie bicie serca i jest ledwo przytomna.
- Żegnaj Federico, na zawsze. Kocham cię. Pamiętaj o tym.
- Doktorze!! - Federico krzyczał na cały głos, jednak niepotrzebnie. Było już za późno. Nagle denerwujące pikanie ustało,a na komputerze była tylko prosta, pozioma linia.
- Ludmiła! Nie odchodź!! Do cholery nie odchodź! - mężczyzna zaczął płakać. - Jeszcze nie czas.. Ludmiła! Proszę cię, Lu!! Ludmiła... Nie odchodź... Nie zostawiaj mnie... Lu... Lu....
- Co się stało? - do sali wbiegli Leon i Violetta. Widząc Federico już wiedzieli o co chodzi.
- Ludmiła.... - nie mół dokończyć, gdyż czuł, że ma gulę w gardle.
- Ona umarła... - powiedział Verdas, patrząc się w jakiś punkt za oknem. W jednej chwili Viola podbiegła do swej przyjaciółki opłakując jej śmierć.
Cała trójka usłyszała kroki nadchodzące w ich stronę. Był to doktor Renzo.
- Przykro mi.. - powiedział smutno.- Panie Pasquarelli.. Pańska żona zostawiła panu list. - lekarz przekazał białą kopertę. Federico usiadł na szpitalnym krześle, złapał zmarłą małżonkę za rękę i zaczął czytać list:

Buenos Aires, 15.10.2015r.
Kochany Drogi Federico! 
     Jeżeli czytasz to po mojej śmierci to znaczy, że doktor wypełnił moją ostatnią prośbę. Pewnie zastanawiasz się dlaczego nie powiedziałam Ci, że choruję kiedy się o tym dowiedziałam… Przepraszam! Otóż było to w dzień oświadczyn. Nie chciałam, abyś się martwił tak, jak Viola i Francesca. Nie chciałam, abyś cierpiał z tego powodu tak jak ja cierpiałam, a kiedy już dowiedziałeś się o ciąży, nie miałam serca, aby Ci powiedzieć, że dziecko jest zagrożone i o tym, że jestem chora. Przepraszam!      
     Ale bałam się ze To by zepsuło nastrój panujący między nami. Ja się bałam, że Cię stracę, że mnie zostawisz. Nie wiem jak mogłam tak myśleć.. Pomimo zapewnień dziewczyn nie chciałam Cię powiadamiać. Nie umiałam. Przepraszam. Wtedy, kiedy przyszedłeś do szpitala, nie wiedziałam czy po to, aby się ze mną pożegnać, czy po to, aby przy mnie być. Kiedy okazało się, że wybrałeś drugą opcję całą noc przepłakałam. Dlaczego? Bo miałam tak cudnego narzeczonego, a później męża, czyli Ciebie. A ślub? Nawet nie pomyślałam, że mógłby być lepszy! Nie pomyślałam, że ktoś zechce mnie poślubić - chorą, umierającą kobietę. Ale Ty zechciałeś. Dziękuję Ci za to. Cieszę się, że to wszystko tak się potoczyło. Bo to, co nam się zdarzyło, nas zbudowało. Stworzyło naszą historię, jednocześnie jeszcze bardziej wzmocniło uczucie między nami. Miłość - te słowo ma wiele ukrytych znaczeń. Kochałeś mnie, kiedy byłam tą podłą dziewczyną. Zmieniłeś mnie na lepsze. Dziękuję Ci za to! Kochałeś mnie, kiedy dowiedziałeś się o ciąży. Dużo jest dzisiaj na świecie tchórzy, którzy uciekają od odpowiedzialności. Kochałeś mnie, kiedy dowiedziałeś się, że mam raka. Ludzi, którzy zostali by w takiej chwili przy wybranku można policzyć na palcach. Dziękuję za każdy dzień, dziękuję za każdą chwilę, którą mogłam spędzić razem z Tobą. Za kłótnie i radości. Za wspólne wypady. Kiedy dowiedziałam się o chorobie rozmyślałam, czy nie lepiej byłoby, aby odejść z tego świata teraz, a nie męczyć się. Powstrzymały mnie dwie osoby. Pierwszą z nich byłeś Ty. Jeżeli popełniłabym samobójstwo tylko straciłabym czas, który z Tobą przeżyłam. A chciałam mieć go jak najwięcej. Był to najlepszy czas w moim życiu! Drugą osobą było nasze dziecko. Coś, a raczej ktoś, kto mógłby Ci o mnie przypominać. Losu nie da się zmienić. Wierzę, że tam u góry już dawno zaplanowali, że umrę. Już dawno o tym wiedzieli, jeszcze przed moją chorobą. 
     Chciałabym, żebyś nigdy nie zapomniał o mnie, o nas. Chociaż myślę, że nie pozwoli ci na to nasze dziecko. Chcę, aby od początku wiedział, lub wiedziała, że nie żyję. Proszę, nie wmawiaj mu, że wyjechałam. Jeszcze raz Cię przepraszam i dziękuję za każdą chwilę spędzoną z tobą! Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy i znów będziemy szczęśliwi, jak dawniej. Po mojej śmierci zapewne będziesz szczęśliwy z inną kobietą. Życzę Ci tego. Proszę, nie zapomnij nigdy, że kiedyś byłam częścią Ciebie. Kocham Cię. Żegnaj na zawsze!! 
Twoja Ludmiła

Federico nie mógł powstrzymać płaczu. Niektóre słowa nie były czytelne i trzeba było się ich domyślać. Niektóre od jego łez, niektóre od łez Ludmiły. Chłopak był pewny jednego. Nigdy, przenigdy nie zapomni Ludmiły. Czy moźna zapomnieć o osobie, którą się nadal kocha? Nie. Chociażbyśmy bardzo chcieli to nie uda się. Wspomnienia nie odchodzą, tylko z czasem robią się coraz mniej wyraziste. Jednak zostaną w naszej głowie na zawsze. Nikt ich nie odbierze i nie unicestwi. One żyją i żyć będą. Niezależnie czy złe, czy dobre, ale one pozostanął.

*dwa dni później, pogrzeb*

- Ludmiła Pasquarelli, jeszcze nie dawno część z nas spotkała się tutaj na jej ślubie. Dzisiaj spotykamy się na jej ostatniej drodze. Chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że ten moment może kiedyś nadejść nie spodziewaliśmy się, że to będzie tak szybko. Wierzę jednak, że ten czas nie zmieniłby uczuć, które teraz odczuwamy. Śmierć bywa trudna, ale nie płaczmy. Czy Ludmiła chciałaby widzieć swojego męża, przyjaciółkę, matkę czy ojca w takim stanie? Nie sądzę. Radujmy się, że nie musi już cierpieć i jest pod Bożą opieką. Módlmy się za nią. - Ksiądz ustąpił miejsca kolejnym, chcącym powiedzieć kilka słów. Przed mikrofonem stanęła Violetta.
- Ludmiła była moją przyjaciółką. Zawdzięczam jej naprawdę wiele, ale nie będę tego wymieniać. Kiedy tylko przyjechała do studia nie lubiłyśmy się. Ona, wielka gwiazda, ja, mała dziewczynka. Jak to mówi powiedzenie "Kto się czubi ten się lubi". Nie lubiłam Lu, ja ją kochałam. Była dla mnie jak starsza siostra, a czasem nawet jak matka. Ona pomogła mi rzucić nałogi i osiągnąć to co mam teraz. I miałam zaszczyt być pierwszą osobą, która dowiedziała się o chorobie. Pamiętam jakby to było wczoraj. A nie było. To zdarzyło się prawie rok temu. Ludmiła miała organizm, który walczył do końca. Miała wspaniałego męża, rodzinę, pracę. To o czym każdy marzy. Miała dla kogo i dla czego walczyć. I ja wiem, że walczyła do końca. - Na ostatnich słowach Viola płakała jak nigdy wcześniej. Nadal nie mogła uwierzyć w to co się stało.
- Ludmiła była dobrym człowiekiem. Przynajmniej przez ostatnie lata swego życia. - zaczęła jej matka. - To nie ja powinnam chować ją. Ja powinnam wcześniej umrzeć niż ona. Miała przed sobą jeszcze tyle życia.. Pomimo że nie ukazywałam tego zbyt często, bardzo, ale to bardzo mocno ją kochałam.
- Pani Pasquarelli była jedynym nauczycielem w swoim rodzaju - przed mikrofonem stanęła jedna z uczennic studia. - Zawsze wymyślała nam ciekawe zajęcia. Ona organizowała większość przedstawień, które były sukcesem. Jeżeli ktoś miał jakiś problem zawsze mógł się zgłosić do niej. Była w pewnym sensie naszym szkolnym psychologiem, naszą przyszywaną matką. Nigdy nie miała do nikogo żalu o coś i nie mściła się. Ona nas traktowała jak własne dzieci, a my kochaliśmy ją jakby była naszą rodziną. W ramach podziękowania za wszystko co dla nas uczyniła chcielibyśmy zrobić kącik pamięci w studiu, gdzie będzie wisiało zdjęcie naszej nauczycielki i wypisane  wspomnienia z nią. Mam nadzieję, że pan, panie Pasquarelli się zgodzi. - Federico przytaknął dając znak, że mogą to uczynić. - Szkoda nam żegnać panią Ludmiłę. Wiemy, że lepszej nauczycielki w studiu już nigdy nie będzie. Dziękuję. - szesnastoletnia Caroline odeszła ze łzami spływającymi jej po policzku.
- Ludmiła była moją żoną. - jako ostatni podszedł Federico. Miał oczy czerwone od płaczu, ale na chwilę obecną nie poleciała mu ani łza. - Była matką moich dzieci. Była córką, przyjaciółką i nauczycielką śpiewu. Przede wszystkim była człowiekiem i nie mogła żyć wiecznie. To czy Ludmiła odeszłaby za miesiąc czy rok nie zmniejszyłoby mojego cierpienia. Niczyjego cierpienia by nie zmniejszyło. Lu była wspaniałą kobietą. Zawsze potrafiła mnie pocieszyć i mi w jakiś sposób pomóc. W liście pożegnalnym napisała, żebym nie zapomniał o niej, o nas podczas mojego nowego związku. Ja wiem jednak, że nikogo tak nie pokocham jak jej i nigdy o niej nie zapomnę. - teraz skierował głowę w niebo, mówiąc: - Kocham cię Ludmiła. Miej nas w swojej opiece.

***01.11.2015 r.***

Federico usadził  jedno z dzieci w spacerówce, a drugie chwycił mocno za rękę. Wsadził najpotężniejsze rzeczy do kieszeni i zamykając dom wyszedł z domu. Udał się do pobliskiego parku, w którym miał się spotkać z przyjaciółmi. W tym samym parku gdzie z Ludmiłą się poznali, gdzie spędzali ze sobą dużo czasu. W tym samym parku, gdzie Ludmiła powiedziała Violi i Fran o swojej chorobie. Tutaj się wszystko zaczęło i tutaj się wszystko kończy. Wszystko ma kiedyś koniec, ale to zdecydowanie zbyt szybko. Nie minęły dwa miesiące od śmierci Lu, a jemu jej tak cholernie jej brakowało. Dom bez niej wydawał się pusty. Radość wprowadzały tam tylko dzieci i przybywający goście. Włochowi pomaga rodzina jego i Lu oraz przyjaciele. Twierdził, że nikogo nie potrzebował, że da radę. To było kłamstwem. Bardzo potrzebował tej pomocy i chociaż tego nie okazywał był ogromnie wdzięczny wszystkim za nawet najmniejszy gest.
- Idziemy? - zapytał Verdas podchodząc do przyjaciela.
Było już bardzo ciemno, sam Pasquarelli nigdy nie wyszedłby o tej porze z dziećmi. Bał się o Leo i Nelly. To największa pamiątka po Ludmile.
- Lu, idziemy. - powiedział do córki. Była strasznie podobna do matki.
- Tatusiu, psecies ja mam na imię Nell. - oznajmiła z radością.
- Tak, przepraszam skarbie. - mężczyzna kucnął i ucałował ją w czoło.
Chwycił dziecko za rękę, zaś wózek dał przyjacielowi. Razem udali się na cmentarz. Ciemność rozświetlały znicze pozostawione na grobach. Federico przykucnął przy grobie małżonki i zapalił kilka świeczek. Pomnik był przepełniony przeróżnymi kwiatami. Nawet uczniowie studia odwiedzili dawną nauczycielkę. Wszyscy odmówili modlitwę i cicho oczekiwali na następnych. Trwało to około dwudziestu minut.
- Fede, chodźmy już. Robi się chłodno, dzieci ci zmarznął. - powiedział Diego,  a Viola i Francesca mu przytaknęły.
- Zostawimy cię na pięć minut samego. - szepnął Maxi. Pasquarelli posłał im dziękujące spojrzenie,.jednocześnie mówiące "Spokojnie, nic sobie nie zrobię". Federico od śmierci żony stał się cichy i małomówny. Niepokoiło to jego przyjaciół, jednak on nie dał się namówić na żadną terapię. Wszyscy już odeszli, został on sam i kilkunastu ludzi szwędających się po cmentarzu. Kiedy już Fede miał odchodzić spojrzał jeszcze raz na grób i tuż obok ujrzał znajomą postać, która się do niego uśmiechała. Była to Ludmiła. Mówiła coś, jednak nie było słychać. Z jej ruchu warg można było wyczytać "Opiekuję się wami. Pamiętaj, że bardzo was kocham". Federico szepnął krótkie "My ciebie też kochamy" po czym Ludmiła zniknęła. Na zawsze.

~ "Są pożegnania, na które nigdy nie będziemy gotowi.
Są słowa, które zawsze wywoływać będą morza łez.
I są takie osoby, o których zawsze zasypywać nas będzie lawina wspomnień" ~

★☆★☆★☆★☆★

Cześć kochani!
Oto ostatnia część One Shot'a i wydaje mi się, że najsmutniejsza.
Co sądzicie ? Bo mnie się nawet podoba..

A co do Wszystkich Świętych to z samego rana poszliśmy na cmentarz i tam jest taka ściana żołnierzy, no i było ich tak mało, a zachodzę wieczorem i tak strasznie dużo. To jest takie pięknie, że tyle osób pamięta o nich i szanuje. Aż się wzruszyłam. ♡

Nic więcej nie piszę, bo te notki są za długie xD

Czekam na Wasze komentarze!

Kochamy!! ♥♥♥

wtorek, 15 grudnia 2015

Rozdział 12 - Znacie się?

Obudziły mnie promienie słońca, spoczywające na mojej twarzy. Leniwie zwlekłam się z łóżka i załatwiłam poranne czynności. Założyłam miętową, zwiewną sukienkę i czarne baleriny. Włosy wyprostowałam i zrobiłam czarne kreski nad okiem. Gotowa zeszłam na dół. Ojciec siedział przy stole z gazetą, zajadając się tostami.
- Dzień dobry. - powiedziałam. On tylko mruknął coś pod nosem, nie unosząc oczu znad czasopisma.
- Wiesz co dzisiaj jest? - kontynuowałam. Odpowiedział mi milczeniem. - 10 Lat...
- Violetta..
- Nie pamiętasz?! 10 lat od śmierci mamy..
- Violetta.. dobrze o tym wiem.
- Tylko się jakoś tym nie przejmujesz!
- A co mam moze plakac?! - German wstal z krzesła.
- Uderz mnie! No proszę! Tym razem to zgłoszę!
- I co z tego będziesz miała? Masz 16 lat, pójdziesz do domu dziecka. Chcesz tego?! - w oczach pojawiły mi się łzy. Jak on może?
- Wychodzę. - powiedziałam nieco spokojniej. - Nie czekaj z obiadem.
- Nie zamierzałem.
Wyszłam trzaskajac drzwiami. Wybrałam się do parku. To miejsce i studio najbardziej szanuję w Buenos Aires. Sama nie wiem dlaczego. Studio, bo kocham muzyke, a park? Mam z nim wiele wspomnień, w szczególności związanych z Leonem. Tutaj była nasza pierwsza randka, pierwszy pocałunek i.. rozstanie. Tęsknie za nim. Za dotykiem i smakiem jego ust, za ciepłem jego uscisków.. Nawet nie wiem, kiedy po moim policzku spłynęła łza. Ruszyłam w kierunku stawu znajdującego się za dużymi tujami, dzięki czemu to miejsce nie było tak bardzo znane. Przez około rok te drzewka naprawde sie rozrosły i trzeba było się przeciskać. Nagle zobaczyłam znajomą postać siedzącą na trawie tyłem do mnie. Podeszłam cicho i zasłoniłam oczy chłopakowi.
- Annie? - zapytał. To nie on, a przynajmniej nie jego głos.
- Przepraszam. Myślałam, że to ktoś inny. - powiedziałam speszona.
- Spoko. - usmiechnął się, co ja odwzajemniłam.
Wróciłam na główną alejke parku i usiadlam na jednej z wolnych ławek. Po chwili poczułam na moim ciele coś mokrego. Następnie to się nasiliło i zaczęło na dobre padać. Zauważyłam, że stąd niedaleko jest do domu Verdas'a. Nie zastanawiając się chwili dłużej ruszyłam do wymierzonego celu. Delikatnie zapukalam, a drzwi otworzyła mi gosposia.
- Wejdź Violu. Zaraz tutaj kogoś zawołam. - powiedziała z uśmiechem.
- Ja właściwie do pani Heleny.
- Pani Helenka jest na zakupach, ale za dziesięć minut powinna być. Poczekaj na nią w salonie. - po tych słowach wróciła do swojego obowiązku.
Usiadłam na kanapie i czekałam około dwóch minut, aż wkońcu zaczęłam chodzić od ściany do ściany. Koniec końców usiadłam przy fortepianie i zaczęłam grać.

Si es que no puedes hablar,
no te atrevas a volver
Si te quieres ocultar,
tal vez te podria ver
Y el amor, que no sabe a quien y que
Hablaras y tu verdad te abrazara otra vez

Habla si puedes,
grita que sientes
Dime a quien
quieres y te hace feliz

Si no puedes escuchar,
aunque insistas hablaré
Si lo quieres, mirame
y tus ojos hablaran tal vez Sentiras el amor e iras tras el Hablaras si tu verdad te abrazara otra vez

Habla si puedes, grita que sientes Dime a quien quieres y te hace feliz

Habla si puedes grita si temes Dime a quien quieres y te hace feliz

Abrazame, quiero despertarme y entender

Habla si puedes grita si temes Dime a quien quieres y que haces aquì

Habla si puedes, grita que sientes Dime a quien quieres y te hace feliz

Y te hace feliz

Po zakończeniu usłyszałam klaskanie. Szybko się obejrzałam. Jak się okazało była to Lara, a obok niej stał zahipnotyzowany Leon.
- Niezła popisówa Castillo. - zawołała.
- Wiem. - odpowiedziałam z uśmiechem zwycięstwa. Jeszcze raz spojrzałam na Leona. Jego wyraz twarzy się nie zmienił. Odeszłam od fortepianu szturchając Baroni. Po około pięciu minutach wróciła mama Leona z torbami pełnymi zakupów. Od progu przywitała mnie z najwiekszą serdecznoscią, za to Larę, nie jak dziewczyne syna, a jak znienawidzoną siostrę.
- Co cię sprowadza? - zapytała.
- Chciałam porozmawiać. - powiedziałam uśmiechając się ponuro.
- To dziś? - zapytała.
- Tak. Ojciec nie zareagował najlepiej.
- Byłas na cmentarzu? - zapytała wkładając serki do lodówki.
- Nie..
- To zbieraj się. Zaraz pojedziemy, a później zajdziemy gdzieś na kawę, hmm?
- Dziękuję. - szepnęłam, a pani Helena podeszła do mnie i mnie przytuliła.

***

Przez całą drogę z cmentarza siedziałam cicho. Pani Helena też nic nie mówiła. Wiedziała, że bym jej nie odpowiedziała. Starałam nie dać nikomu do zrozumienia, że bardzo cierpię.
- Violu.. - uniosłam lekko głowe. - Jeśtesmy. - Spojrzałam na szyld budynku, gdzie widniał napis "Café". Zajęłam stolik, a pani Helena poszła złożyć zamówienie. Po chwili dostałyśmy dwie szarlotki i kawy.
- Miałam sześć lat - zaczęłam.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz..
- Chcę. To było potworne..
- Jak się o tym dowiedziałaś?
- Obudziłam się bardzo wcześnie. Wyszłam z pokoju w poszukiwaniu mamy, gdyż nie wróciła do domu na noc. Z piętra usłyszałam jak tato rozmawia z kimś przez telefon. Mówił, że mi nic jeszcze nie powiedział, że dowiem się potem. Myślałam, że ma jakąś niespodziankę dla mnie, więc szybko pobiegłam do łóżka, że niby jeszcze śpię. Tato przyszedł niecałe pół godziny później. Powiedział, żebym poszła zjeść śniadanie, bo jeśtesmy z kimś umówieni na dziewiątą. Predko zbiegłam do jadalni. Tam pożywiłam się, a następnie ojciec poprosił, żebym nałożyła czarną sukienkę, co wykonałam z radością. Potem wsiedliśmy do auta. Widać było, że mu coś dolega. Był nie swój. Nie śmiał się, a nawet nie krzyczał. Był zamknięty w sobie. Po drodze spytałam się czy będzie mama, tam gdzie jedziemy, a on potwierdził moje słowa. Nie da się opisać mojego zdziwienia, kiedy zobaczyłam budynek z jakimiś krzyżami po bokach. Niepewnie chwyciłam tatę za rękę i podążyłam za nim. Weszliśmy do budynku, a w nim siedziało dużo osób ubranych podobnie jak my, twarze mieli skamieniałe, a niektórzy płakali. Zobaczyłam, że na środku sali ktoś leży. Przyjrzałam się dokładniej i okazało się, że to mama. Podbiegłam do niej chcąc ją przytulić. Kiedy jej dotknęłam poczułam, że jest zimna. Miała zamknięte oczy. Spytałam taty czemu mama śpi w pudełku i powiedziałam, że chyba jej zimno, jednak on nie odpowiadał. Podszedł do mnie, przytulił mnie i ze łzami powiedział, że mama dołączyła do aniołków. Spytałam się czy to znaczy, że nie żyje, a on powiedział tylko jedne krótkie 'tak'. - Przypominąjac sobie historię, w oczach zebrały mi sie łzy. - Od tamtej pory nie mówię ojcu o czymś ważnym, tak jak on nie powiedział mi o śmierci mamy.
- Violu... - pani Helena zamknęła mnie w swoim uścisku i ucałowała w czoło. - Tak mi przykro... Ale nie pomyślałaś o tym, że twój tata zrobił to dlatego, że cię kocha?
- Nie powiedział mi o śmierci najbliższej mi osoby, bo mnie kocha? To nawet śmieszne nie jest…
- Ale on nie chciał żebyś płakała.
- Jakoś mu nie wyszło..
- Violu.. Nie bądź taka uparta. On też cierpi tylko tego nie pokazuje..
- Mój ojciec nie wie co to ból. - szepnęłam. - Muszę już iść.
- Odwieźć cię?
- Nie, wezmę taksówkę.
- Po co masz płacić. A może zjesz z nami obiad? - chwilę się zastanawiałam co odpowiedzieć.
- Wątpię, żeby po tym co ostatnio było ktoś chciał zasiąść ze mną do stołu. - zaśmiałam się przypominając sobie minę Lary.
- Nie daj się prosić. Skoro twój tato nie chce, to my z tobą będziemy świętować.
- Tutaj nie ma czego świętować. - powiedziałam smutno.
- Dobra, idź do samochodu, a ja zaraz przyjdę.
Grzecznie wykonałam polecenie i czekałam na matkę Leona. Nie musiałam długo sama siedzieć w aucie, gdyż już po chwili przyszła pani Helena. Po dwudziestu minutach jazdy stanęłyśmy pod domem Verdas'ów. Na dworze było słychać jak Leon i Lara o coś się kłócą. Weszłyśmy do domu, a między nimi panowała taka wymiana zdań:
- Widziałam jak na nią patrzysz! - krzyknęła Baroni.
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Doprawdy?
- Lara. Ja jej nie kocham i nigdy nie kochalem! - w tym momencie matka Leona chrząknęła dając im znak, że tu jesteśmy.
- Viola. - Leon spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Ja już pójdę.. - powiedziałam ledwo powstrzymując napływające do oczu łzy i wybiegłam z domu.

** Godzinę później **

Zdecydowanie ten dzień jest najgorszym, nie, prawie najgorszym dniem ze wszystkich innych. Leon... myślałam, że brał nasz związek na poważnie, ale najwidoczniej nie. I jeszcze odgrywał jakieś scenki jak to mu smutno z powodu naszego rozstania. Jak to on niby cierpiał. Wyrzuty jakieś mi jeszcze robił, a teraz mówi, że mnie nigdy nie kochał?! Wzięłam telefon i wygodnie rozsiadłam się na łóżku. Żadnego nieodebranego połączenia, żadnego nieprzeczytanego sms'a. Na fejsie nic, na kik'u nic. Snapchat, nic. Nikt mnie nie kocha... Rzuciłam telefon obok mnie i wzięłam na kolana laptop. Otworzyłam Skype i wybrałam kontakt do Federico. Po chwili odebrał.
- Cześć. Co tam?
- Twój brat to cham i dupek.
- Co zrobił?
- Kojarzysz Larę, prawda? - w tym momencie zaczęłam mu opowiadać wszystko po kolei.
- Viola, po pierwsze... Powiedział to pod wpływem emocji.
- Super…
- Po drugie, Lara to jego dziewczyna. Musiał jej wcisnąć jakiś kit, żeby się odwaliła i nie była zazdrosna..
- Nie wiem... Kiedy wracasz? - chłopak zamilkł na chwilę.
- Nie wiem. Na chwilę obecną nie mogę opuścić Włoch, ani Neapolu.
- Czemu?
- Jestem koronnym świadkiem w sprawie gwałtu..
- Że co...?! Przecież takie sprawy są nawet latami rozwiązywane.
- Wiem, ale obiecuję, najpóźniej za miesiąc będę. Nie wytrzymam z nim dłużej. - zrobiłam niepewną minę. - Ojciec Leona... Ja i Leon będziemy mieli braciszka albo siostrzyczkę. Zajebiście, nie? - nie wiadomo czemu, ale wybuchłam śmiechem.
- Fede... - do pokoju Włocha zajrzała młoda dziewczyna.
- Zaraz przyjdę. - powiedział do niej, a ta wyszła i zamknęła drzwi.
- Zastępczyni Ludmiły? - spytałam.
- Cooo?
- Znalazłeś sobie kogoś?
- Nie. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Jasne... Pamiętaj, że jak tutaj wrócisz z tą dziewczyną Ludmiła to bardzo mocno przeżyje i ją to zaboli.
- Przecież ma chłopaka.
- O byłych się nie zapomina.
- A tak w ogóle to jak się on nazywa?
- Tomas Heredia czy jakoś tak.
- Cooo??!
- Tomas Heredia.
- Gnój mi odbił dziewczynę, byliśmy przyjaciółmi.
- Znacie się?
- Byliśmy przyjaciółmi!
~~*~~*~~*~~

Hej!
Jezu, jak tutaj rozdziału dawno nie było ;-;
Przepraszam!!
Ogólnie to 3/4 było napisane już 25 listopada, ale los chciał, że musiałam zmienić telefon (to było w notatniku) i przez SMS-y mi musiała Cheryll przesyłać (bo tępe główki nie wiedziały, że istnieje coś takie jak e-mail) i musiałam wszystko poprawiać bo polskich znaków nie było.

I znowu nie wiem kiedy rozdział, bo szkoła i szlaban na telefon i nie mam jak pisać.
Mam szczerze dość szkoły.

Znowu notka taka długa...
Piszcie opinie w komentarzach i ten no.. "Be Better" zostało usunięte.

No to do następnego.
Kochamy!! ♡♥♡