czwartek, 23 czerwca 2016

Rozdział 7- Nie mogę ci tego zrobić

** miesiąc później **

 * Federico

Uczniowie naszej klasy udali się do auli, gdzie miało się odbyć jakieś zebranie. Dziwne, bo było tylko dla nas i ewentualnie zainteresowanych. Odszukałem wzrokiem Ludmiłę i do niej podszedłem.
- Wiesz o co chodzi?
- Nie.
Po chwili do sali wszedł dyrektor, czyli Pablo.
- Pewnie jesteście ciekawi po co was tu zwołałem - zaczął, a zebrani pokiwali twierdząco głowami. - Do waszej klasy dołączy nowy uczeń, który przyjechał prosto ze Stanów!
Wokół wszystkich zapanował gwar. Owszem, zdarzali tu się obcokrajowcy, między innymi ja, ale nigdy nie przybył nikt z USA - kraju który wzbudzał podziw na chyba całym świecie. A poza tym mamy początek maja, kto dołącza tak późno..?
- Powitajcie Matthew! - na scenę, na której przemawiał Pablo, wszedł wysoki szatyn. Z tego co zdążyłem zauważyć, miał niebieskie oczy, opaloną cerę i lekko potargane włosy, z dużą grzywką. Uśmiechnął się do nas przyjaźnie ukazując rząd zębów. Momentalnie prawie wszystkie dziewczyny zbliżyły się w stronę sceny na co prychnąłem.
- Też mi coś... - zaśmiałem się.
- Korzystając z okazji... Zgodnie z waszymi wychowawcami ustaliliśmy, że zasłużyliście sobie na mały odpoczynek. Co prawda niektórzy za cięty język nie powinni... - spojrzał na mnie - No, ale nie będziemy nikogo faworyzować ani tępić... Pod koniec maja odbędzie się wycieczka w terenie. Trwać będzie około tygodnia, spać będziecie w domkach letniskowych, codzienne zajęcia z zakresu muzyki, plastyki i sportu, i wiele innych, a na koniec ognisko... Coś jak obóz wakacyjny, tylko krótszy i w roku szkolnym. Jeżeli jesteście chętni to zapraszam. Wszystkie informacje u nauczycieli.
- Jedziemy? - Lu spojrzała na mnie.
- Czemu nie. - wzruszyłem ramionami.
- Myślę, że to tyle i mam nadzieję, że dobrze przyjmiecie kolegę.
Po tych słowach zszedł ze sceny, która po chwili się zapełniła. Wszyscy chcieli poznać lepiej Matthew i mu się przypatrzeć.
- Co lubisz robić? - zadała pytanie Camilla.
- Lubię sport, muzykę, dobrą książkę albo porządny dokumentalny film.
- Intelektualista się znalazł. - prychnąłem. - Czemu przyjechałeś?
Chyba nikt się tego nie spodziewał, bo momentalnie wszystkie twarze zwróciły się na mnie z dość wyraźnie zdziwionymi minami.
- Ymmm... Lubię podróże, nowe kraje, kultury i kocham poznawać nowych ludzi. Jak masz na imię..?
- Nie powi...
- To Federico. - wtrąciła Ludmiła.
- Umiem mówić, dzięki. - warknąłem.
- Jaki rodzaj muzyki lubisz? - padały kolejne pytania.
- Różną... Co mi wpadnie w ucho. Słucham niemal wszystkiego.
- Grasz na czymś? - zapytała Violetta.
- Na gitarze. - uśmiechnął się, a połowa dziewczyn już robiła maślane oczy, chociaż nie mają powodu...
- Zagrasz coś? - zapytała jedna ze starszych uczennic.
- Może później... - zaśmiał się.
- Masz świetne włosy...
- Dzięki.
- Masz dziewczynę?
- Nie.
- A w jakich gustujesz?
- W blondynkach...
- Zobaczysz, że jutro połowa dziewczyn będzie miała blond. - parsknąłem. - Nie mów, że tobie też się podoba ten pajac z grzywką na pół ryja. - powiedziałem, gdy zobaczyłem jak na niego patrzy. - Lu... - pstryknąłem jej palcami przed oczami, ale nie zareagowała. - Eww... I co ja mam z tobą zrobić? - zaśmiałem się. - Kot ci zdechł... - próbowałem zwrócić jej uwagę. - Pablo cię woła... Masz pryszcza na nosie, zrób coś z tym... - nic, dosłownie nic nie skutkowało. - Zaraz cię pocałuję i się ockniesz, śpiąca królewno. - zaśmiałem się.
- Co? Matthew zaraz mnie pocałuje..?
- Ja... Może wreszcie byś się ogarnęła.
- Jestem ogarnięta.
- Yhmm... A ja jednorożcem.
- Fede... - walnęła mnie w ramię.
- Serio podoba ci się ten lamus? - wyszliśmy z auli.
- To nie lamus... On jest fajny...
- Po czym to stwierdzasz? Jego buźce, ubraniach, czy tym, że umie grać na gitarze? Dobrze wiemy, że kleisz się do takich gości i startując z gitarą łatwiej jest się dostać do twojego serca.
- Ty startowałeś bez i ci się udało.
- Ale pomyśl przez co przechodziłem... Nie pamiętasz naszych sprzeczek? A poza tym trafiłem tam jako przyjaciel.
- Chcesz jako ktoś więcej? - zmarszczyła brwi.
- Nigdy... Fuj.. - udałem obrzydzenie, a ona się zaśmiała.
- Jesteś głupi.
- Też cię kocham.... Oczywiście jako przyjaciel, nie marz sobie nawet, że coś więcej.
- Śnie o tym.
- O, fajnie. Może podzielisz się ze mną swoimi genialnymi snami, bo ja swoich się z chęcią pozbędę.
- Co ci się śni?
- Koszmary...
- A dokładniej?
- Ty... Codziennie budzę się wystraszony. Dziwne, że nie dostałem zawału jeszcze.
- Nienawidzę cię. - zaśmiała się i odeszła w stronę Camilli.
- Czekać dzisiaj na ciebie?!
- A jak myślisz?!
- Okej, to sobie pójdę!
- Wal się, idioto!

* Leon

Oparłem się o mur szkolny i z odległości oglądałem próbę cheerleaderską. Dziewczyny są naprawdę świetne, a te wszystkie figury w ich wykonaniu wyglądają fantastycznie. Viola mówiła ostatnio, że niedługo będą jakieś zawody międzyszkolne w cheerleaderstwie, a po długiej namowie nauczyciele zgodzili się, aby drużyna Violetty brała w nich udział. Często bywają niestety konflikty między dziewczynami, wiadomo, każda chce dowodzić itd. Kapitanką póki co jest moja dziewczyna, ale czuję, że to się zmieni. Z kolei kroki wymyśla Ludmiła, a stroje szyła mama Naty. Każda ma swoje udziały w drużynie, ale im to nie starcza. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Ona jeszcze nie wie, ale zaraz spadnie. - Diego wskazał na Viole, podczas robienia piramidy.
- Co chcesz? - Jego też nigdy nie zrozumiem.
- Muszę coś chcieć, żeby porozmawiać z tobą?
- Nigdy nie podchodzisz do mnie, bo ci się nudzi.
- Możemy to zmienić. Chcę, żeby było jak kiedyś. - potarł się po karku.
- Nie, nigdy nie będzie jak dawniej. Było, minęło, nie zamierzam odnawiać naszych relacji.
- Leon, dlaczego?
- Chcesz wracać do tego koszmaru? Chcesz?! Bo ja nie...! To nie byliśmy my, tylko ktoś inny. Rozumiesz?
- To byliśmy my. Nie pozbędziesz się przeszłości robiąc dziwne tłumaczenia na wszystko. Musisz się w końcu z tym pogodzić. Minęło tyle lat, najwyższy czas...
- Zapomnieć.
- Pogodzić się z tym... Rozmawiałeś z młodym?
- Dlaczego to ja mam z nim rozmawiać? Przecież przechodzisz przez to samo.
- Unika mnie, jakkolwiek się do niego zbliżę. A jak poszedł ten wasz projekt?
- Jakoś udało się go zrobić i dostaliśmy po piątce.
- Nie o to mi chodziło... - zaśmiał się. - Nie podejrzewa nic?
- Nie wiem, idź i go zapytaj. - zauważyłem, że Federico zmierza w naszą stronę. - Zachowujmy się naturalnie.
- Wszystko z wami dobrze? - spojrzał na nas.
- Tak, a co? - Diego zrobił poważną minę.
- Nie rozmawiacie nigdy, więc...
- Widzisz? Nawet on to zauważył. - parsknąłem.
- Od początku powtarzałem, że będzie bardziej wyczulony na nas i widział więcej, ale nie, ty wiesz swoje. - Hernandez podniósł głos, zwracając uwagę kilku uczniów.
- To całkiem co innego.
- Zanim zaczniecie się bić, mogę wiedzieć o co chodzi?
- O nic. 
- Powiedz mu. Od początku tego chcesz! - krzyknąłem.
- Czego niby chce?
- Zniszczyć mu życie najbardziej jak to możliwe. Jak tak bardzo chcesz, żeby cierpiał jak my, to proszę... Mów!
- Nie tutaj... - szepnął.
- O co tu do cholery jasnej chodzi?! - Włoch stanął między nami.
- Dowiesz się w swoim czasie. - fuknął Diego i odszedł. Federico wlepił we mnie swoje duże, czekoladowe oczy.
- Nie mogę ci tego zrobić. Sorry... - poszedłem w stronę Violi, która się do mnie zbliżała.
- Tak, pewnie, zostawcie mnie samego bez jakiegokolwiek wyjaśnienia! - krzyknął za mną, ale nic nie odpowiedziałem.

~*~*~*~*~*~

Hej kochani. ❤
W tym rozdziale mieliście się dowiedzieć prawdy, ale stwierdziłam, że to jeszcze nie ten moment.
Lubi ktoś Matthew? Czekam na wasze komentarze.
Przykro nam, bo w konkursie wzięła udział jedna osoba, ale bywa.. Trudno, teraz nie wyszło, ale może kiedyś... I spokojie Vicky :D, to co należne dostaniesz. ❤
Miłych wakacji kochani!! Macie jakieś plany? I chwalić się u kogo pasek na świadectwie :)

Kocham ❤❤❤

czwartek, 9 czerwca 2016

Rozdział 6 - Jestem twoim wrogiem?

* Ludmiła

Szykowałam się na urodziny Maxiego. Jakoś nie specjalnie spieszyło mi się tam iść. On zawsze trzymał z Violką i Leonem. No i Naty, ale po wieloletnim friendzone zostali parą. Zdziwiłam się, że zaprosił mnie na imprezę, ale to jego wybór. Z tego co słyszałam ma być około dziesięciu osób, wliczając jubilata. Wcześniej zdążyłam kupić coś na mieście, ale łatwo nie było. Nogi mi wręcz odpadają. Mają po mnie przyjść dziewczyny. To osimnastka Maxiego, nie zdał rok, dlatego jest ze mną w klasie. To chyba też naturalne, że utrzymuje kontakt z poprzednią klasą, też bym tak robiła.
Po około dwudziestu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam z kanapy znajdującej się w salonie, wzięłam torebkę i udałam się do drzwi.
- Gotowa? - zapytała Francesca.
- Jasne.
Do Maxiego mamy piętnaście minut drogi spacerkiem, ale trochę się spieszyłyśmy i byłyśmy wcześniej na miejscu. Delikatnie zapukałam do drzwi i spokojnie czekałyśmy, aż ktoś nas wpuści. Po chwili otworzył nam jubilat we własnej osobie. Miał na sobie papierową czapeczkę urodzinową i był obrzucony serpentyną. W ręku trzymał szklankę z jakimś napojem. Z domu dochodziła głośna muzyka. Chyba już zaczęli zabawę.
- Wchodźcie. - zaśmiał się i zrobił jakiś gest ręką.
Niepewnie podążyłyśmy do środka. W salonie na kanapie siedzieło kilka osób, a druga część była w kuchni. Oglądali jakąś denną komedię, ale ubaw mieli jak chyba nigdy. Co raz ktoś komentował film w śmieszny sposób.
- Hej, kochani! Mamy wszystkich. - zawołał Maxi, kiedy dołączył Federico. Przyznam, zdziwiłam się, że został zaproszony, bo nie raz miał jakieś starcia z Ponte i raczej się nie lubili. Z resztą... niewiele osób z naszej klasy go lubiło. Woli trzymać ze starszymi i często z nas żartuje, może dlatego. Czasem mi go szkoda, że nie może znaleźć znajomych. Sądzę, że po części jest to spowodowane tym, że był w domu dziecka. Nie mówi też dużo o sobie, chyba nie lubi. Moim zdaniem jest typem samotnika, introwertyka, ale nie poznałam go zbyt dobrze, żeby to stwierdzić dokładnie.
Po chwili do salonu został wniesiony tort przez rodziców Maxiego, którzy za chwilę mieli opuścić mieszkanie. Wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat", po czym jubilat zdmuchnął świeczki i ustawiła się do niego kolejka z życzeniami.
- Wrócimy jutro o ósmej. Ma być czysto. - zaśmiała się pani Ponte, po czym wraz z mężem opuściła dom.
- Co robimy? - zapytał Maxi po około godzinnym odpoczynku, po jedzeniu.
- Jakaś gra na integrację? - dodała Naty.
- Ja znam. - powiedział Fede. - Gra o nazwie „Arbuz", znacie? - większość potrząsnęła głowami.
- Ja nie. - wtrącił Leon.
- Stajesz na środku, a wszyscy rzucają w ciebie arbuzem. - zaśmiał się brunet.
- A tak serio?
- Rób co my...
Maxi, Federico, Andrés i Diego usiedli w kółku. Grę zaczął jubilat. Przyłożył ręce do ust, wcześniej lekko zginając palce, jakby trzymał w nich plaster arbuza. Przesunął dłońmi w kierunku Włocha, który ponowił jego czyn. Diego, siedzący obok Fede podniósł ręce do góry i w tym samym momencie kolejka zawróciła tak, że brunet musiał „podać" owoc do Maxiego.
- Okej... Czyli jak podniesie się ręce to arbuz zawraca...? - spytał z powątpiewaniem Leon.
- Tak, ale osoba, do której wtedy idzie nie może ich podnieść, jak jej poprzednik. Ponad to, gdy podajesz arbuza musi być dźwięk... Hmmm... siorbania? No i dodatkowy myk, ręce trzymamy na kolanach, jeśli podniesiesz je w nie swojej kolejce odpadasz. Reguły jasne?
- Chyba tak...
Usiedliśmy wszyscy po turecku w nie wielkim okręgu. Zaczęła Francesca podając arbuza do Federico, i tak dalej. Pierwszy odpadł Andrés. Odsunął się, aby było wiadomo, że nie gra, a my kontynuowaliśmy. Druga kolej przyszła na Camillę, która ze śmiechem opuściła koło. Trzeci był Diego, czwarta Fran, a piąty Leon. Wkońcu zostaliśmy tylko ja, Federico, Maxi, Naty i Violka.
- Teraz szybciej. - nakazał Włoch, a my wykonaliśmy to o co prosił.
Następna wyeliminowana została Viola, później Maxi, a na końcu Naty. Okazało się, że grę wygrywają dwie osoby i był to Fede i ja.
- To teraz wymyślamy nagrodę. - zaśmiał się Maxi. - Powiedz Ludmile komplement.
- Będzie wymuszony i nie szczery. - Włoch skrzyżował ręce na piersi.
- Od kiedy cenisz szczerość? - wtrąciła Violetta.
- A ty? Nie chcę nic mówić, ale oszukujesz swojego chłopaka. - posłał jej wymuszony uśmiech.
Ma szczęście, że tego Leon nie słyszał i akurat był w łazience. Swoją drogą, jestem ciekawa o co chodzi...
- Dobra, dobra. Rób zadanie. - pogoniał Maxi.
Federico podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Był trochę wyższy, ale nie utrudniało nam to kontaktów ze sobą. Uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniam.
- Twojej urody nie da się opisać słowami. - powiedział z zupełnym spokojem. - Ale liczbami już tak. Dwa na dziesięć.
- Ty to takie zero na jedenaście, więc nie wiem kto ma gorzej... - warknęłam.

* Federico

Siedziałem na huśtawce ogrodowej rozmyślając o wszystkim i o niczym. Miałem na sobie tylko bluzę, ale mimo to wcale nie było zimno. Północ już dawno minęła, być może zbliżała się godzina pierwsza, jednak nikt jeszcze nie opuścił imprezy. Niektórzy, w tym Violetta, to chyba nie mieli nawet zamiaru wracać do domu. Upiła się jak nigdy, chociaż jest młodsza nawet ode mnie o kilka miesięcy. Jak jej rodzice ją zobaczą to będziemy mieli karę. Oboje, bo za siebie odpowiadamy. Co z tego, że mam ją w nosie, a ona ma siedemnaście lat. Przecież mamy się nie oddalać od siebie nawet na krok... Nieważne, że mamy własne życie. Dzisiejszy dzień jest ogółem dość dziwny.
- Czemu siedzisz tutaj sam? - do ogrodu weszła Ludmiła i usiadła obok mnie.
- Potrzebuję wyciszenia. Ty też czasem masz ochotę uciec od tego świata, ludzi cię otaczających, problemów i wszystkiego co tutaj jest? - dziewczyna nieznacznie pokręciła głową.
- Nie... Lubię moje życie takie jak jest...
- To nie jest tak, że ja go nie lubię. Po prostu czasami czuję, że nie pasuję do XXI wieku.
- Okej, rozumiem. - zaśmiała się. - A dlaczego siedzisz akurat tutaj?
- Lubię patrzeć w gwiazdy. - oboje unieśliśmy głowy w górę. - Jest w nich coś niezwykłego. Rodzice zawsze mi wmawiali, że ta, która świeci najmocniej to mój anioł stróż. - zaśmiałem się na to wspomnienie, ale jednocześnie moje oczy się zaszkliły. - A ta obok należy do osoby, którą kocham.
- A kochasz kogoś?
- Nie. Nie potrafię kochać.
- Ci co tak mówią, kiedyś kochali najmocniej.
- A może są dobrymi obserwatorami świata i nie wierzą w takie bajki jak miłość do końca życia? Spójrz dookoła... Ludzie pobierają się z tym swoim wielkim, prawdziwym uczuciem, a za kilka lat się rozwodzą. Nikt już nie szanuje słów „kocham cię"... One już straciły dawną wartość. Kiedy słyszę je w jakimś serialu mam ochotę wybuchnąć śmiechem, szczególnie jak mówi to bardzo młoda osoba. Niektórzy mówią to dla żartów, inni dla zakładu... A gdzie miejsce na prawdziwe uczucia? Kiedyś myślałem, że się zakochałem, ale nawet to z trudnością mi przez gardło przechodzi, bo nigdy nie spodobał mi się ktoś z charakteru...
- A rodziców, kochałeś ich?
- To już co innego. Do rodziców czuje się przywiązanie i wdzięczność, miłość oczywiście też... Dla mnie jednak takie pojęcie nie istnieje... Kiedy tylko trafiłem do domu dziecka, a ktoś pytał się co z moimi rodzicami, mówiłem, że powstałem ze spadającej gwiazdy. - po moim policzku spłynęła łza.
Już wtedy ich nienawidziłem, a w następnych latach te uczucie potęgowało. Nie potrafiłem zrozumieć czemu to zrobili. Miałem zaledwie pięć lat. Więcej, bo około dwanaście, spędziłem z obcymi mi ludźmi. Chociaż może to właśnie biologiczni rodzice byli mi bardziej obcy...
- Spójrz na Wielki Wóz. Wcześniej był nad tymi drzewami. - wskazałem na niebo.
- Teraz jest w innym miejscu. To coś znaczy?
- Nie wiem, ale odkąd pamiętam był z tamtej strony...
- Nigdy nie potrafiłam znaleźć małego...
- Spójrz tam. - kiedy Ludmiła zadarła głowę, obróciłem ją we właściwym kierunku.
- Dziękuję... Mogę o coś spytać?
- Jak chcesz. - wzruszyłem ramionami.
- Czemu oni to zrobili?
- Kto i co zrobił?
- Twoi rodzice... Czemu cię zostawili?
- Ymmm... - Zastanawiałem się czy odpowiedzieć. Nie lubię tego tematu. - Jeśli chciałaś trafić w mój słaby punkt to ci się nie udało... - zaśmiałem się. - Ale przyznam, że wiem o tym tylko ja i oni, w domu dziecka coś zmyślili, bo chcieli mi dać „przyszłość" - zaznaczyłem ostatnie słowo w niewidzialnym nawiasie - No, chyba że Diego, który co dziwne, lepiej mnie zna, niż ja sam, wie... Uznali mnie za wariata. To co się ze mną działo nie było normalne. Zresztą nadal nie jest.
- A co ci dolega?
- To nie czas na takie informacje. Kiedyś może się dowiesz.
- Okej... - zaśmiała się. Ma ładny uśmiech... - Dziękuję.
- Za co? - zdziwiłem się.
- Że powiedziałeś mi coś o sobie. Wiem, że nie przychodzi ci to łatwo.
- Po prostu nie mam osoby, z którą mógłbym szczerze porozmawiać. Prędzej przyjaciel wykorzysta zebrane informacje, niż wróg.
- Jestem twoim wrogiem? - zaśmiała się.
- Nie o to mi chodziło. Chciałem to jakoś sprecyzować.
- Jesteś odważny.
- Co? Czemu?
- Nie boisz się niczego i masz dużo pewności siebie.
- To nie jest tak, że się nie boję. Po prostu znam swoją wartość i żaden pustak nie wmówi mi, że jest inaczej. Wiem, że jestem zajebisty, a opinie innych mam gdzieś. - zaśmialiśmy się. - Poza tym... Odważni byliśmy mając pięć lat. Nie baliśmy się próbować nowych rzeczy, kroiliśmy chleb, chociaż wiedzieliśmy czym to grozi. A teraz? Niektórzy boją się nawet cokolwiek powiedzieć. I wcale nie jestem odważny. Wielu rzeczy się boję.
- Na przykład?
- Samotności i wojny. Nie ma nic gorszego.
- Okej... Hmmm..? A czego nienawidzisz?
- Fałszywości, zdrad, braku dyskrecji, lekcji historii... Za dużo by wymieniać. Nienawidzę też stanu przed snem.
- Dlaczego?
- Wtedy za dużo myślimy o sobie. Wspominamy wyjątkowe dla nas chwile wiedząc, że już nigdy nie przeżyjemy tego samego. Myślimy o naszych, w pewnym sensie, porażkach, jak blisko czegoś byliśmy i nie mogliśmy dopiąć swego. Wspominamy nasze błędy, momenty w których się śmialiśmy i te, w których płakaliśmy. Wszystko. Myślimy o naszej przyszłości, wyobrażamy sobie życie tak, aby przeżyć je jak najlepiej, chociaż wiemy, że i tak nie potoczy się tak jak my chcemy. Zawsze zbiera mi się na płacz jak myślę o wyżej wymienionych rzeczach.
Ludmiła wyglądała na bardzo zamyśloną. Miała poważną minę, widziałem to, chociaż jej głowa była lekko spuszczona.
- Tak, masz rację. Wiesz... Jak tak gadamy, to wcale nie jesteś taki zły. - oznajmiła z niepewną miną.
- Ty też... To co, może zaczniemy od początku?
- Cześć jestem Ludmiła i z chęcią się z tobą zaprzyjaźnię.
- Jestem Federico i również będzie mi miło się z tobą przyjaźnić. - zaśmialiśmy po czym uścisnęliśmy dłonie.

~*~*~*~*~

Heeej! ❤
To najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. :D
Miłego wieczoru. ❤

Kocham ❤❤❤

piątek, 3 czerwca 2016

Rozdział 5 - Gotowy?

* Ludmiła

Siedzieliśmy na fizyce słuchając, lub nie, w przypadku większości klasy, tego co mówi pani.
- Twoja kolej. - szepnęła Torres.
Spojrzałam na ławkę. Leżał na niej zeszyt, od fizyki, otworzony na ostatniej stronie. Ruda przesunęła go w moją stronę, pokazując długopisem na narysowane kratki, gdzie po środku nich widniało kółko. Postawiłam krzyżyk w pierwszej lepszej kratce i przesunęłam zeszyt w stronę Camilli.
- Nie chce mi się. - powiedziałam na tyle głośno, aby ruda mogła to usłyszeć.
- Jakbyś wygrywała to by ci się chciało.
- Nie sądzę...
- To może Ludmiła? - usłyszałam głos nauczycielki, a wszystkie pary oczu spojrzały w moją stronę.
- Idziesz do eksperymentu. - pani Rodriguez uśmiechnęła się sztucznie.
- Tylko nas nie zabij. - zakpił Federico.
- Ty zginiesz pierwszy. - mruknęłam.
- Pasquarelli, zmyjesz tablicę.
- Nie. - stanęłam w miejscu. On jej odmówił? Będziesz miał marne życie, bracie...
- Słucham?
- Przyszedłem tu się uczyć, a nie sprzątać.
- Tak? To proszę. Na następnej lekcji będziesz pytany i przygotujesz projekt na temat, który ci podam po lekcji.
- To się doigrałeś. - prychnęłam.
- Ludmiła ci pomoże.
- Co?! - krzyknęliśmy oboje.
- Pstro. - wtrącił Leon.
- I Leon.
- Nie! - tym razem cała trójka dała o sobie znać.
- Coś jeszcze? - burknęła pani Rodriguez.
- Oni mogą mnie zgwałcić, albo coś...!
- Ja swoje zdanie na twój temat już wyraziłem. - zaśmiał się Federico.
- Do ławki, Ferro! A ty Pasquarelli dostajesz uwagę i zgłoszę to dla rodziców.
- To będzie miała pani mały problem... - zaczął Włoch - bo ja nie mam rodziców. - po tych słowach, jakby nigdy nic spakował się i wyszedł z klasy, pozostawiając panią Rodriguez w lekkim osłupieniu.
Chwilę później zadzwonił dzwonek na przerwie.
- Ludmiła, powiedz swojemu koledze, żeby do mnie przyszedł. - uśmiechnęła się przyjaźnie ukazując rząd zębów. - A ty Violu zostań na chwilę.
Opuściłam klasę i spojrzałam zdenerwowana na przyjaciółkę.
- Będzie dobrze. - pogładziła mnie po ramieniu.
- Mówisz tak, bo to nie ty masz robić z nim jakiś projekt.
- Co jest? - podeszła do nas Francesca.
- Ludmiła spotyka się z Federico. - pisnęła ruda i razem z Włoszką przybyły sobie żółwika.
- Czekaj, ile? Płacisz mi dwie dychy.
- Masz... - westchnęła ruda podając pieniądze Fran.
- Zaraz. Czemu jej płacisz? - zaśmiałam się nerwowo.
- Bo przegrałam zakład.
- Jaki? O co się zakładacie?
- Ech.. Wczoraj założyłyśmy się, że ty i Fede się umówicie. - wtrąciła Cauviglia.
- Ale my się nie umówiliśmy. Mamy za karę zrobić razem projekt.
- Fakt. Zwracasz hajs. - zaśmiała się Camilla, a Francesca, lekko się ociągając, zwróciła pieniądze.
- Dziewczyny! Wszędzie was szukałem! - podbiegł do nas... Maxi? Dziwne, bo on z nami nie trzyma.
- Co jest?
- Proszę bardzo, dla każdej z dam po jednym. - z plecaka wyjął tekturowe kartki.
Otworzyłam swoją i zobaczyłam, że jest to zaproszenie na imprezę urodzinową Maxiego.
- Mam nadzieję, że będziecie. - zaśmiał się i odszedł.

* Federico

Stałem przy parapecie cierpliwie czekając na dzwonek zaczynający lekcję chemii. Czekał nas sprawdzian, więc większość nosy miała w książkach. W pewnej chwili podszedł do mnie Diego.
- Śniłeś mi się.
- Fajnie...? - wziąłem torbę i chciałem się.od niego oddalić.
- Hej, ale nie dzisiaj.
- To kiedy?
- Wczoraj. I przed. We wtorek też. - O co mu chodzi? - Codziennie mi się śnisz. - westchnął.
- Słaby żart, serio. Słyszałem wiele porażek takich, ale przy twoim to są świetne. - parsknąłem.
- Hej, Lionel...! - Zawołał za mną, gdy od niego odszedłem.
- Skąd znasz moje drugie imię? - zatrzymałem się.
To naprawdę dziwne... Nienawidzę go i używam tylko w przymusowych sytuacjach. Nawet dyrektor szkoły, czy wychowawca go nie zna, a co dopiero uczniowie.
- Posłuchaj, mięśniaku... To już naprawdę przestaje mnie bawić. Na początku przyszedłeś do mnie, powiedziałeś kawałek tekstu piosenki, która jest mi całkowicie obca, poza jednym wersem, a później znikasz. Teraz znowu się pojawiasz, Bóg wie po co, gadasz coś o jakichś snach, później mówisz moje drugie imię, które zna bardzo mało osób, a teraz nie odpowiadasz i pewnie znowu gdzieś poleziesz!
- Spokojnie, przyjacielu... Dam ci wskazówkę...
- Wskazówkę, dobre... - parsknąłem.
- Chcesz wiedzieć czy nie? - nastała krępująca chwila ciszy. - Jesteśmy tacy sami. Tacy sami. - po tych słowach gdzieś ruszył.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nazywasz się Federico Pasquarelli i jesteś adoptowany?! - krzyknąłem za nim, ale nie odpowiedział.
Mam naprawdę go święcie dość. Po chwili podszedł do mnie Maxi, wręczając jakąś kartkę. Urodziny. Świetnie. Nienawidzę dnia swoich narodzin. Przypominają mi o czymś, ale nie jestem pewien o czym. Przynajmniej nic miłego. Czasami czuję, że jako jedyny nie czuję tej ekscytacji nimi, ale przyzwyczaiłem się. Od zawsze byłem inny, nie taki jak powinienem być.
Pięć minut później zadzwonił dzwonek, a chwilę potem pojawiła się nauczycielka. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak się kłócił o zwykłą ławkę. Usiadłem w pierwszej lepszej, nie patrząc czy była wcześniej „zajmowana". Po kilku minutach wszyscy byli skupieni na sprawdzianie. No... prawie skupieni.
- Kto ma grupę „B"?! - krzyknęła Ludmiła.
- Ja...! - rękę uniósł Maxi i jeszcze kilku uczniów.
- Cami, a ty?
- „A".
Też mam grupę „A", więc jest mi to właściwie na rękę, bo Torres ma najlepsze oceny z chemii i zdaje się wszystko rozumieć. Problem w tym, że oba znajdowała się na drugim końcu klasy.
- Camilla.... - zwróciłem się do niej. - Co będzie w zadaniu trzecim?
Po chwili zorientowałem się, że wszyscy na mnie patrzą. Oczywiście nie jestem tak głupi, żeby nie zorientować się, że bie mówię szeptem.
- Odpowiedź „A". - szepnęła.
- Ej, spoko... Mów głośno, nikomu to nie przeszkadza.
- Federico... Chciałabym zauważyć, że jesteś w szkole, nie oborze i piszesz sprawdzian, a jeszcze chwila to ci go zabiorę. - pani od chemii stanęła obok Naty i uśmiechnęła się lekko.
- Ja tylko konsultuje odpowiedzi z moją koleżanką.
- A cała klasa to słyszy.
- To już nie mój problem. Camilla powiedziała to do mnie, a nie do nich, a jak spisują to jest to bardzo niesprawiedliwe wobec grupy „B"
- A ty co robisz?
- Konsultuję odpowiedzi, mówiłem. - Uśmiechnąłem się.
- Może pani łaskawie przejść w inne miejsce? - wyszczerzyła się Naty.
- Słucham?!
- Dekoncentruję się przy pani, więc jakby pani mogła przejść w inne miejsce to bardzo by mnie to ucieszyło.
- Zwariuję z wami. - szepnęła.

***

- Uwaga! Mistrz ciętej riposty idzie! - zawołał Maxi, kiedy zbliżyłem się w stronę naszej klasy.
Dzisiaj miały odbyć się zawody lekkoatletyczne i Leon bierze w nich udział. Na razie się przygotowuje.
- Chyba mistrz niewyparzonego języka. - zaśmiała się Violka.
- Nie będę wskazywał kto tu ma niewyparzony język. - posłałem jej sztuczny uśmiech i natychmiast ucichła.
- Gotowy? - wszyscy spojrzeli na Leona, który planował przebiec dystans sześćdziesięciu metrów.
- Tak... - ustawił się na linię startu.
- Trzy... dwa... jeden... Go! - w tym momencie cztery pary rąk wypchnęły go do przodu.
Nie przewidzieli chyba, że tym samym Verdas się wywali. Nie wytrzymałem i wybuchłem głośnym śmiechem przez co zostałem zamordowany wzrokiem przez szatyna, gdyż pozostali przebywający w okolicy skierowali na niego spojrzenie. Szybko wstał i otrząsł się z piachu.
- Świetnie biegasz, stary. Normalnie jestem w szoku. - zaśmiałem się i odszedłem.

~*~*~*~
Hej kochani.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. ❤
Piszcie co myślicie w komentarzach.

Kocham Was ❤❤❤