Strony

sobota, 17 marca 2018

Prolog

Gwieździste, ciemne niebo nad Portland powoli zakrywały jeszcze ciemniejsze chmury. Zanosiło się na deszcz, jakby pogoda doskonale wyczuła nastrój panujący wśród trójki nastolatków przebywających nad rzeką Willamette, położoną w zachodniej części miasta. Najstarszy z chłopaków spoglądał spode łba na swojego przyjaciela, gdy ten przykucając tuż przy urwistym brzegu wody, wyrywał trawę spod swoich nóg i rwał ją w dłoniach na coraz to mniejsze kawałki. 

- O co wam chodzi? - Milczenie przerwał szatyn, który od długiego czasu obserwował napiętą atmosferę między przyjaciółmi.

- O nic - odburknął chłopak przy brzegu i przerwał na chwilę czynność, którą wykonywał, czekając na słowny atak kolegi, ale ten nie nastąpił.

Szatyn westchnął tylko na dziecinne zachowanie swoich przyjaciół, jednak był pewny, że sprzeczka nie potrwa długo, bowiem zawsze szybko się godzili, niezależnie od powagi sytuacji. Można nawet powiedzieć, że byli nierozłączni już odkąd skończyli po siedem lat. Gdy dwadzieścia minut później pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, on postanowił kolejny raz przerwać ciszę.

- Wyglądasz jakbyś chciał go zabić - rzucił w stronę ciemnowłosego chłopaka. Ten tylko obdarzył go krótkim spojrzeniem i wzruszył ramionami. - Och, świetnie. Dowiem się o co chodzi?

- O nic - powtórzył blondyn. Teraz zamiast kucać, siedział na trawie.

- Jeśli przelecenie dziewczyny swojego najlepszego kumpla nazywasz niczym, to spoko - parsknął niespodziewanie najstarszy, a szatyn wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu. - Myślałem, że się kumplujemy.

- Bo tak jest...

- Nie jest! - przerwał mu i poderwał się ze swojego miejsca. - Przyjaciele nie robią takich rzeczy!

Szatynowi przez plecy przebiegły dreszcze. Przez dziesięć lat nie widział swojego kolegi tak zdenerwowanego, ale nie dziwił mu się, sam również byłby zły.

- Panowie, o dziewczynę będziecie się kłócić? To nie ma sensu.

- Ona jest w ciąży, rozumiesz?! - ryknął chłopak. - W ciąży z tym debilem!

Blondyn, który jak dotąd patrzył tylko na swoje dłonie, spojrzał niepewnie na wściekłego kolegę. To nie miało tak wyjść, to była tylko jedna, nieznacząca noc. Wstał niepewnie i obrócił się w stronę przyjaciół.

- Przepraszam - wyszeptał.

- Wiesz gdzie mam twoje przeprosiny? - Deszcz nasilał się wraz z narastającym ciśnieniem wśród trójki nastolatków.

- Uspokój się, po alkoholu nie panujesz nad sobą. - Szatyn podszedł do niego i złapał za ramię, ale ten wyrwał się  i zbliżył do wystraszonego blondyna.

- Stary, to był tylko jeden raz.

- O jeden za dużo.

- Ale to nic nie znaczyło. - Cofnął się o krok w obawie przed przyjacielem, a ten roześmiał się w głos. Nie był to jednak przyjazny śmiech. 

Chwilę później zamachnął się i z całej siły uderzył pięścią w czaszkę blondyna. Ten tylko zachwiał się i w ostatniej chwili łapiąc się koszulki napastnika, stanął na skraju brzegu. Jeszcze tylko jeden krok w tył, a spadnie, jeden ruch jego przyjaciela decydował o tym, czy uda mu się przeżyć, gdyż nie umiał pływać, a nurt był szybki, zważywszy na nasilający się deszcz i wiatr. Miał nadzieję, że jego ostatni błąd nie zadecyduje o jego losie. 

W następnej chwili starszy chłopak szarpnął ciałem blondyna i odepchnął go od siebie z największą siłą, jaką zebrał, a ten nawet nie zdążył odezwać się, gdy już wpadł do lodowatej wody. Nieprzygotowany na to, co się stało, zachłysnął się wodą i zaczął przebierać rękoma najszybciej jak mógł, aby tylko zostać na powierzchni wody. Wydobył z siebie okrzyk, w czasie, kiedy udało mu się wynurzyć.

Szatyn szybko doskoczył do kolegi, który stał przy brzegu i zdezorientowany wpatrywał się jak jego przyjaciel się topi.

- Normalny jesteś?! - krzyknął i nie wiedząc w jaki inny sposób może pomóc blondynowi, skoczył za nim do wody.

W tej chwili nie liczyło się dla niego, że panicznie boi się wody i również nie potrafi pływać, chciał w jakikolwiek sposób uratować kolegę. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się dopłynąć do nastolatka, prawdopodobnie za sprawą adrenaliny. Kiedy tylko pojawił się obok niego, chciał go jakoś przytrzymać, ale blondyn chcąc złapać równowagę, chwycił się głowy przyjaciela, tym samym go podtapiając. Szatyn nabrał w buzię wody, a niedługo potem znalazła się ona w jego płucach, powodując niewyobrażalny ból. Ile razy siedemnastolatek próbował wydostać się spod wody, był na nowo zatapiany w niej przez blondyna i połykał coraz większą ilość cieczy. W końcu zaprzestał prób uratowania swojego życia, wiedząc, że i tak mu się to nie uda i tym samym zgodził się na własną śmierć. W niedługim czasie ból nasilił się i przedostał do jego czaszki, jakby chcąc ją rozerwać, a w następnej chwili obraz mu się rozmazał i nie widział już nic. 

Najstarszy z chłopaków, odpowiedzialny za zaistniałą sytuację, obserwował z góry, jak prąd rzeki ciągnie ich coraz dalej i dalej. Był świetnym pływakiem, ale byli za daleko, a on za bardzo otumaniony, aby ich uratować. Powaga tego, co zrobił, dotarła do niego dopiero w momencie, gdy już nie mógł usłyszeć próby walki nastolatków z żywiołem i dojrzał tylko dwa ciała, które swobodnie dały się nieść nurtowi. 

Był odpowiedzialny za ich śmierć.

Rozejrzał się wokół, patrząc czy są jacyś świadkowie wydarzenia, a gdy okazało się, że nie, zebrał jak najszybciej swoje rzeczy i uciekł.